Ekologia w dyskursie. Krajobraz naturalny i kulturowy
Elektrownie Żarnowiec w reportażach Edmunda Szczesiaka
Żarnowiec to urokliwa, wielowiekowa miejscowość położona na Kaszubach północnych w powiecie puckim. Pasjonaci historii i etnografii Pomorza skojarzą ją z zakonem cysterek, a później benedyktynek i ich pięknymi haftami kaszubskimi, natomiast miłośnicy przyrody z jednym z największych akwenów pomorskich – Jeziorem Żarnowieckim. Największy rozgłos, nie tylko na Pomorzu, ale szerzej w Polsce, a także w Europie, Żarnowiec zyskał kilka dekad temu za sprawą planów budowy w pobliżu elektrowni atomowej. Ideę ową poprzedziła realizacja innej inwestycji – elektrowni szczytowo-pompowej Żarnowiec położonej w Czymanowie nad wspomnianym Jeziorem Żarnowieckim. Działania w tym zakresie znalazły odbicie w słowie pisanym. Z perspektywy pomorskiej, autorem piszącym o nich był reportażysta Edmund Szczesiak[1]. Pomysł ulokowania elektrowni w okolicy Jeziora Żarnowieckiego już na wstępnym etapie spotkał się z dużym odzewem wśród lokalnej społeczności, która z pewnością nie zdawała sobie jednak sprawy ze skali zmian, które miały dotknąć obszaru jej zamieszkania. Na pierwszym planie lokowały się wówczas obawy związane z degradacją środowiska i krajobrazu. Kolejne lata pokazały, że przeobrażenia dotknęły także wiele innych przestrzeni życia. Z perspektywy związków literatury i ekologii należy zauważyć, że początki zainteresowania Szczesiaka tematem elektrowni nad Jeziorem Żarnowieckim czyli lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku przypadają w czasie, kiedy w nauce pojawia się określenie „ekokrytyka”. Zostało ono pierwszy raz użyte przez Wiliama Rueckerta w eseju Literature of Ecology: An Experiment in Ecocriticism z 1976 roku[2]. W tekstach Szczesiaka nie pojawiają się jednak odniesienia do ówczesnych źródeł amerykańskich, ale zauważamy duże podobieństwo polegające na interdyscyplinarności jego materiałów łączących humanistykę i nauki ścisłe – cechę bardzo charakterystyczną dla ekokrytyki. Te przeciwległe składowe łączył sam reportażysta, który wówczas był już autorem wielu tekstów literackich, będąc jednocześnie absolwentem nauk ścisłych Politechniki Gdańskiej.
Elektrownia szczytowo-pompowa
Zanim doszło do powstania dokładnych planów, a w późniejszym czasie realizacji budowy elektrowni jądrowej Żarnowiec, poprzedziła ją inna, potężna inwestycja także związana z sektorem energetycznym. Jej opis znajduje się w reportażu Edmunda Szczesiaka W odpowiedzi na atomy. Reportażysta stworzył go z myślą o konkursie ogłoszonym przez redakcję „Literatury”, w którym otrzymał nagrodę. Na łamach czasopisma ukazały się jednak tylko fragmenty nagrodzonego reportażu, bez ważnych części ukazujących negatywne strony inwestycji. Całość reportażu ukazała się w 1979 roku w książce Szczesiaka A może lubi pan walkę[3]. Jest to bardzo dokładny zapis całości zagadnienia związanego z planami, budową oraz następstwami realizacji inwestycji elektrowni szczytowo-pompowej w Czymanowie. Przyniosła ona nie tylko potężne zmiany destrukcyjne w krajobrazie, ale także w tkance społecznej wśród miejscowej ludności. W swym materiale, Szczesiak o wiele bardziej nawiązuje do tych drugich, dzięki czemu jego reportaż staje się studium socjologicznym zaobserwowanych zmian. Opisując tę historię, stosuje ciekawy zabieg, osadzając główny szkielet reportażu na kanwie historii ojca i syna, dwóch przeciwstawnych światów.
Ojciec to Józef Piontek – dawny nauczyciel w małej szkole w Nadolu. Pierwszy raz pojawił się w tej miejscowości w 1908 roku, ucząc miejscowe dzieci do wybuchu I wojny światowej. Działo się to w czasach zaboru pruskiego. Po zakończeniu wojny i związanej z nią tułaczki powrócił na Pomorze, które częściowo znalazło się na mocy traktatu wersalskiego w granicach Polski. Objął wówczas stanowisko kierownika szkół powszechnych w Pucku i Pelplinie. Funkcje te pełnił do przejścia na emeryturę w 1934 roku. Dekadę później, po zakończeniu II wojny światowej przybył do Nadola – tym razem na piechotę i podjął się kolejny nauczania tutejszych dzieci. Z czasów jego pracy zachowała się niezwykle ciekawa kronika, ukazująca nie tylko życie szkoły, ale także miejscowości. Trzeba dodać, że obszar Jeziora Żarnowieckiego był po zakończeniu I wojny światowej obszarem rywalizacji pomiędzy Polską a Niemcami. Postanowieniem wspomnianego traktatu wersalskiego w tym miejscu ulokowano granicę pomiędzy dwoma państwami. Dawny obraz ukazany przez Józefa Piontka w kronice szkolnej na przestrzeni międzywojnia i początków PRL-u to świat archaiczny, z ciężką pracą na roli rodzimej ludności oraz mozolnej edukacji. Zmiany postępowały powoli, ale były widoczne – uruchomienie kolei Wejherowo-Choczewo, założenie GS-u oraz te mniejsze, ale cieszące rodzimą społeczność – remont pieca w szkole i malowanie klas. Kaszubską miejscowość omijają wielkie zmiany cywilizacyjne, które pojawiają się w wielu miejscach w Polsce – nie buduje się tutaj fabryk i wielkiego przemysłu. Krajobraz pozostaje w dalszym ciągu taki sam jak za poprzednich pokoleń nadolan. W 1954 roku, w wieku 72 lat miejscowy nauczyciel kończy swą pracę, żegna go cała wieś. Józef Piontek pozostawia Nadole niemal takie samo jak przed blisko pół wiekiem, kiedy przybył tu pierwszy raz. W kolejnych latach wieś jest elektryfikowana, dociera do niej pierwsze stałe połączenie autobusowe. Z pespektywy mieszkańców są to zmiany milowe.
Przeszło dwie dekady później, w 1972 roku do Nadola przybywa syn dawnego nauczyciela – Kazimierz Piontek – inżynier, dyrektor Hydrobudowy-6, która rozpoczyna budowę jednej z największych i najnowocześniejszych elektrowni w kraju. Na okolicznych polach pojawiają się geodeci. Realizacja tej inwestycji niesie za sobą wielkie zmiany. Najbardziej widoczne są one w krajobrazie. Na skutek budowy potężnego zbiornika wodnego zlikwidowana i zatopiona zostaje wieś Kolkowo, a jej mieszkańcy przesiedleni. Pod zabudowania wsi, saperzy podłożyli piętnaście ton trotylu. Pobliskie Nadole zostało oszczędzone, ale na jego dziewiczy obszar następuję najazd wielkiej techniki i tłumu robotników. Mieszkańcy Nadola początkowo bronili ziemi, nie chcąc oddawać łąk. Zebrania wiejskie w tej kwestii miały często gwałtowny przebieg, ale prawa budowy okazały się silniejsze od interesu miejscowych. Mimo, że ziemi nie zabrano za wiele, stopniowo uruchomił się ciąg zdarzeń niszczący dawny, spokojny rytm wsi. Nastąpiło zderzenie dwóch kultur: dawnej ‒ rolniczej i nowoczesnej ‒ przemysłowej. Cichy, pełny w przyrodnicze walory obszar Jeziora Żarnowieckiego stał się miejscem wielkiej budowy, a mieszkańców przez kilka następnych lat dotykały związane z tym niedogodności – hałas, zapylenie, potężny ruch sprzętu ciężkiego, zmieniając tryb życia ustalony przez wieki. Nie były to jednak jedyne, niekorzystne zmiany dotykające rodzimą ludność. Na skutek przyjazdu tysięcy robotników z różnych części Polski zmieniły się obyczaje i nawyki tutejszej społeczności. Ciche Nadole stało się częstym miejscem pijackich libacji, bijatyk, kradzieży, kłusownictwa i wielu innych obscenicznych zachowań, co spowodowało zmianę stosunku autochtonów do obcych. Jakże inni byli to przybysze niż dawny nauczyciel Józef Piontek i inne wartości przeniesione w żarnowieckie strony. Jeden z bohaterów reportażu wspominał:
(…) Czasem tu bywa jak na amerykańskim filmie. Raz nawet doszło do strzelaniny. Bili się ci z budowy między sobą, podszedł milicjant, dostał sztachetą. Wtedy z samochodu wyskoczył komendant. Z pistoletem w ręku. Zaczęli uciekać, on za nimi. Krzyczał, żeby przystanęli. Nie posłuchali, zaczął strzelać. Ale tamci czmychnęli w zboże, a potem do lasu. Największym wstrząsem dla tutejszych było jednak co innego. Pewnego dnia zobaczyli na drodze nagiego mężczyznę. Wolnym krokiem maszerował przez wieś. W biały dzień. Starsi powiedzieli: Antychryst przyszedł. Koniec świata. – A to był zakład o pół litra…[4]
Kolejny ciekawy opis zmian w gminie:
W Gniewinie, w urzędzie gminy, w salce ślubów na parterze padają przyrzeczenia na wierność, ale nie małżeńską. Na wierność trzeźwości. Pod drzwiami świadkowie nerwowo palą papierosy. Posiedzenie kolegium. Referuje sierżant z miejscowego posterunku. W poniedziałek 30 czerwca udał się do kawiarni „Nadolanka”, gdzie na korytarzu zobaczył leżącego mężczyznę. Miał porozpinane spodnie i pobrudzone ubranie. Obudzony zaczął rzucać wulgarnymi słowami. Był pijany. Po wylegitymowaniu okazało się, że jest to Stanisław G. zamieszkały w Rawie Mazowieckiej, zameldowany tymczasowo w hotelu robotniczym w Nadolu. Pracownik Hydrobudowy-6. (…) [5]
Część rodzimej ludności, szczególnie starszej, stała się stopniowo negatywnie nastawiona wobec przybyszów, natomiast młodsi przejęli niektóre ich cechy, zatrudniając się przy trwającej budowie i rezygnując z zajęć, którymi trudniło się wiele wcześniejszych pokoleń tutejszych Kaszubów związanych z rolnictwem i rybactwem. Napór obcych był wielki, a pokusy łatwego zarobku przy wynajmie pokoi oraz pracy na budowie okazały się na tyle silne w przeludnionej i biednej wsi kaszubskiej, że większość mieszkańców im uległa. Czas pokazał, że nie potrzeba było dynamitu, by zniszczyć wieś. Edmund Szczesiak opisywał to słowami:
Nie. Langa się nie denerwuje. Szkoda zdrowia. Byle do emerytury. Jeszcze parę lat i w stan spoczynku. I skończy się Langów rybaczenie z dziada pradziada, i Rutzów, i Pieniążków, i innych. Ich synowie nie chcą już łowić. Ryb coraz już mniej, ryby coraz gorsze. O, kiedyś się łowiło. Przed wojną u Konkola. Ale i po wojnie. Plan w spółdzielni zawsze mieli wysoki: 36 ton. Wykonywali z nadwyżką. Teraz kłopoty. Ci z budowy gonią po jeziorze motorówkami, przepłaszają ryby. Po drugiej stronie rury wysysają wodę do nawadniania, a tam ikrzysko. Zabierają zarybek z jeziora. A i te ciężarówki, te wywrotki o kołach wielkich jak słusznego wzrostu człowiek, dudniące po asfalcie, ryczące, zagłuszające ludzkie słowa, ptasie świszczenie, sykanie gęsi i fukanie koni – te ciężkie maszyny też straszą ryby. Schodzą więc w dół, żerują na głębinie. A to dopiero początek złego. Za dwa lata się zacznie – huśtawka. Ruszy elektrownia. Tafla wieczorem i w nocy będzie opadać, a od rana znowu unosić się coraz wyżej. Jak na oceanie – przypływy i odpływy. Woda w górę, woda w dół. Tysiące litrów będą wędrować na szczyt góry, a potem spadać. Do jeziora przez turbiny (…)[6].
Wielka inwestycja wymusiła zmianę stylu życia miejscowości. Wyparła stary świat, ustępując miejsca nowemu. Proces zmian nie ustał z pewnością z zakończeniem budowy elektrowni szczytowo-pompowej. Dekadę później, nad Jeziorem Żarnowieckim rozpoczęto jeszcze większą inwestycję, która była w kręgu zainteresowań nie tylko mieszkańców okolicznych wsi, ale całego Pomorza oraz innych regionów Polski – elektrownię jądrową Żarnowiec. Wedle planów, miała to być pierwsza elektrownia atomowa w Polsce.
Wspominając o „atomie” warto także powrócić do dawnego nauczyciela w Nadolu – Józefa Piontka. We wczesnych latach powojennych jego uczniowie przygotowywani do akademii okolicznościowych skandowali hasło: „W odpowiedzi na atomy budujemy nowe domy”[7] – na ślad tych haseł Szczesiak natrafił w dawnej kronice prowadzonej przez Piontka.
Elektrownia jądrowa „Żarnowiec”
Idea „atomu” na dobre powraca nad Jezioro Żarnowieckie w latach 80. XX wieku, w czasach kryzysu gospodarczego i schyłku epoki PRL-u. Do tematu elektrowni żarnowieckich powraca także Edmund Szczesiak w 1983 roku na łamach miesięcznika „Pomerania”[8]. Tym razem obszar inwestycji jest zlokalizowany na południowo-wschodnim krańcu jeziora w okolicy miejscowości Kartoszyno. Pierwszy raz o planach budowy elektrowni atomowej na terenie tej wsi, jej mieszkańcy usłyszeli w 1973 roku. Zbiegły się one z pracą naukową socjologa Uniwersytetu Gdańskiego dr. Piotra Sieliwończyka, który prowadził badania świadomości społecznej wśród rolników. Mieszkańcy odczytali jego wizytę inaczej, kojarząc ją z wieścią o planach atomowej inwestycji i byli pewni, że naukowiec ma badać ich reakcje na wieść o tym zagrożeniu i planowanych zmianach. Dr Sieliwończyk nie bez przyczyny wybrał właśnie Kartoszyno, szukając modelowej, tradycyjnej wsi rolniczej zamieszkałej przez rdzenną ludność kaszubską, a zarazem sąsiadującej z miejscowościami o innym charakterze. Kartoszyno wydawało się idealne pod tym względem. Spośród szesnastu rodzin zamieszkujących miejscowość, aż czternaście trudniło się rolnictwem, a tylko dwie osoby wywodziły się spoza Kaszub. Wieś została połączona asfaltową drogą z Żarnowcem dopiero w 1973 roku, a najbliższy przystanek PKS znajdował się około 6 km od wsi. Pełen zapału, socjolog pojawił się w miejscowości, ale nastąpiła nieplanowana przeszkoda – do Kartoszyna w tym czasie dotarła wiadomość o budowie elektrowni i likwidacji wsi, która wywołała strach i szok wśród ludności. W takich warunkach nie było mowy o kontynuowaniu badań. Po kilku miesiącach dr Sieliwończyk powrócił do Kartoszyna i wznowił badania, napięcie i strach już wtedy mocno opadły wśród mieszkańców wsi, a ich życie zdawało się wracać do normy. Decyzje na najwyższym szczeblu władzy jeszcze wówczas nie zapadły, oddalając widmo wysiedlenia, mieszkańcy Kartoszyna zaczynali wierzyć, że zmiany ich ominą, a do budowy elektrowni atomowej w ogóle nie dojdzie. Dr Sieliwończyk spędził we wsi kilka tygodni. W tym czasie przeprowadził rozmowy ze wszystkimi jej mieszkańcami, zbierając odpowiedzi na 100-pytaniową ankietę. Bardzo mocno zżył się z miejscowymi, uczestnicząc w wielu pracach polowych i wnikając w życie Kartoszyna. Poza głównym celem swoich badań stworzył dodatkowo ciekawy, 380-stronicowy portret wsi, interesującej pod wieloma względami, odkrywając jej wiele unikalnych, reliktowych cech[9]. W oczach socjologa Kartoszyno okazało się modelową, tradycyjną wsią kaszubską. Znalazło to odbicie w przejawach życia rodzinnego, sąsiedzkiego, a także w poglądach na rolę rodziny, wychowanie dzieci, wykształcenie, pomoc sąsiedzką, stosunek do miasta oraz własnej pracy[10]. Przymiotnik „tradycyjny” nie równał się jednak w przypadku Kartoszyna z zacofaniem. Z czterech badanych przez socjologa wsi stało ono najwyżej pod względem rolnictwa, mimo że gleby były tutaj najsłabsze uzyskiwano najwyższe plony na hektar. Wieś posiadała dość nowoczesną infrastrukturę i sprzęt rolniczy. Ówczesne Kartoszyno miało wszelkie cechy, którymi charakteryzuje się dzisiaj nowoczesna wieś: duże, powyżej 30-hektarowe gospodarstwa, wyposażone w nowoczesny park maszynowy, zatrudniające niewiele osób i osiągające dobre wyniki. Trzynastu z czternastu ankietowanych gospodarzy stwierdziło, że nie przeniosłoby się do miasta. Za tym stwierdzeniem szło przywiązanie do ziemi oraz wysokie poczucie wartości i etos wykonywanego zawodu osadzony w tradycjonalizmie kaszubskich rolników. I takie Kartoszyno poraziła w 1973 roku wiadomość o budowie na ich obszarze elektrowni atomowej, a co za tym idzie ‒ o pewnej zagładzie miejscowości. Nie były to z pewnością przesadzone obawy. Mieszkańcy Kartoszyna przekonali się o tym, śledząc w najbliższym roku los nieodległego Kolkowa, które zniknęło z powierzchni ziemi za sprawą budowy elektrowni szczytowo-pompowej.
Niedługo później, we wsi pojawili się pierwsi geodeci i inżynierowie, zapowiadając szybkie wysiedlenia. Minął jednak rok, a decyzji nie było. Rolnicy zdecydowali, że obsieją swe pola. Na kilka lat nastąpiła cisza, do Kartoszyna docierały jedynie echa budowy elektrowni szczytowo-pompowej, wizja zagłady wsi zaczynała jednak odchodzić i stawać się nierealna. Cierpiały sąsiednie miejscowości: Kolkowo, Czymanowo i Nadole, natomiast Kartoszyno żyło w przeświadczeniu, że skończy się na budowie jednej elektrowni. Sytuacja zmieniła się w momencie, gdy spaliły się zabudowania gospodarcze jednego z gospodarzy. Władze zabroniły odbudowy, stwierdzając, że niedługo i tak wszystko we wsi będzie rozebrane. W tym momencie obawa zagłady powróciła. Pierwszy termin rozpoczęcia inwestycji zaplanowano na 1977 rok. Mieszkańcy dowiedzieli się o tym z gazet, nikt z władz nie raczył ich o tym poinformować. Kartoszyno ponownie zaczęły odwiedzać zastępy inżynierów, geodetów i innych mierniczych powodując niepewność wśród mieszkańców wsi. Do tej grupy dołączyli także dziennikarze, dla których temat wydawał się niezwykle atrakcyjny i kontrastowy: tradycja kontra atom, prastara wieś ustępująca miejsca nowoczesności[11]. Minęły kolejne cztery lata, w dalszym ciągu mieszkańcom nie przedstawiono żadnych rozwiązań, wycen ich majątków i proponowanych miejsc przesiedleń. Wszystko to powodowało niepewność, ciągły stres i oburzenie społeczności kartoszyńskiej. W 1978 roku, nowy naczelnik gminy Roman Markowicz doprowadził do spotkania przedstawicieli inwestora i mieszkańców wsi. Ze strony tych ostatnich padło sporo uzasadnionych oskarżeń, druga strona gasiła je zapewnieniami o wysokich odszkodowaniach i poszukiwanych gospodarstwach, które można by zasiedlić w krótkim czasie. W 1979 roku mieszkańcy otrzymali wycenę swych gospodarstw. Kwoty, które zaproponowano nie były wystarczające na budowę dużo mniejszych. Oburzeni mieszkańcy wysłali pisma do Rady Państwa. Odpowiedział jednak inwestor, który zapewniał, że wybuduje nową wieś pod warunkiem, że jej mieszkańcy uregulują różnicę po parę milionów złotych na gospodarstwo co było wówczas kwotą zawrotną. Na wymianie korespondencji pomiędzy stronami minęły kolejne trzy lata. Sytuacja zmieniła się w 1982 roku po wizycie w Kartoszynie jednego z ministrów. Niedługo po niej zapadła decyzja o uruchomieniu budowy elektrowni jądrowej. W ciągu dwóch miesięcy wyceniono i przejęto ziemie, ale pozostały zabudowania wraz z mieszkańcami zlokalizowane praktycznie w centrum potężnej budowy. Dwa miesiące później pojawił się pierwszy ciężki sprzęt. Czas, który nastąpił w kolejnych tygodniach mieszkańcy Kartoszyna określali jako piekielny – cały ciężki sprzęt każdego dnia przetaczał się wielokrotnie z dużą prędkością przez środek wsi. W porze deszczowej budynki wraz z ogródkami i resztkami chodników tonęły w błocie, natomiast w porze słonecznej w kurzu. I tak przez sześć dni w tygodniu – od szóstej rano do szóstej wieczorem. Działo się to w tradycyjnej kaszubskiej wsi, w której do niedawna co sobotę zamiatano drogę i chodniki. W domach po jakimś czasie zaczęły pękać ściany, strach było wychodzić na ulicę, a co dopiero wypuścić dzieci do szkoły. To wszystko doprowadziło po paru miesiącach do protestu mieszkańców, którzy zablokowali główną drogę. Po pewnym czasie doszło do konsensusu, kierowcy zaczęli jeździć wolniej, a drogę latem zraszały polewaczki, aby w choć niewielkim stopniu powstrzymać zapylenie. Inwestor nie doprowadził jednak do powstania alternatywnej obwodnicy, która omijałaby wieś. Kilka miesięcy później ukończono drogę biegnącą wzdłuż brzegu jeziora omijającą Kartoszyno oraz dodatkową obwodnicę do Tyłowa dla ciężarówek z budowy. Zaczęły z niej korzystać także inne osoby skracające sobie trasę. Znów dochodziło do konfliktów, ustawiano szlabany, które po jakimś czasie znikały w nocy. Po pewnym czasie, budowa atomówki dosłownie otoczyła wieś. Mieszkańcy wspominali, że czuli się jak w koszmarnym skansenie. Dla wielu z nich przyszedł jednak upragniony moment, częściowego przesiedlenia do Odargowa, położonego dwanaście kilometrów od Kartoszyna. Ponad sto hektarów gruntów zostało wydzielonych ze Stacji Hodowli Roślin. Ta operacja trwała jednak przez następne miesiące, doprowadzając do tego, że mieszkańcy Kartoszyna uprawiali nową ziemię na odległość, mieszkając w starym miejscu i dowożąc codziennie cały sprzęt na pola i odargowskie łąki. Wreszcie nastąpiła decyzja o budowie domów w Odargowie. Było na to za późno. Inwestor – Zakłady Energetyczne Okręgu Północnego ‒ zasłaniał się faktem, iż początkowo dysponował jedynie funduszami na ekspertyzy i odszkodowania. Budowa nowych domów, angażowała środki inwestycyjne, a tych nie było przed rozpoczęciem budowy. Realizacja tych planów w Odargowie także przyniosła kolejne trudności, rezygnowały z niej kolejne przedsiębiorstwa, zasłaniając się brakiem materiałów oraz słabą rentownością inwestycji. Po blisko roku, realizacji budowy w Odargowie podjął się Zakład Robót Hydrotechnicznych i Budowlano-Energetycznych ze Straszyna – przedsiębiorstwo podległe głównemu inwestorowi elektrowni atomowej. W 1984 roku powstały pierwsze zabudowania. Pozytywnym zaskoczeniem była architektura nowopowstającej wsi nawiązująca do tradycyjnego budownictwa kaszubskiego – spadziste dachy, ściany szachulcowe z ozdobnymi detalami i piece chlebowe obecne wcześniej w Kartoszynie. Każdy projekt był indywidualnie dopasowany do rodziny, która miała zasiedlić nowe domostwa. Całość z wszelkimi dobrodziejstwami nowoczesnego budownictwa: centralnym ogrzewaniem i wodą. Podobnie było z częścią gospodarską – estetyczne wiaty, wybiegi, kojce, paszarnie i przechowalnie mleka. Całość zaprojektowano jak gospodarstwa pokazowe. Czy ta hojność była zadośćuczynieniem inwestora za dawną gehennę, którą musieli przejść mieszkańcy Kartoszyna? Szczesiak zadawał to pytanie wielokrotnie w Energobloku:
– Biedni ludzie. Ja to na ich miejscu chyba bym strzelał… ‒ Podziwiam ich cierpliwość, wielką kulturę osobistą. To są ludzie o naprawdę wysokiej kulturze – mówi inżynier, szef realizacji produkcji, przybysz z Płocka. – Że też ich musiało to dotknąć.[12]
Reportaże Edmunda Szczesiaka to szczegółowy zapis dwóch potężnych inwestycji – elektrowni szczytowo-pompowej oraz atomowej. Nie jest to z pewnością najważniejszą treścią tych prac, których głównym tematem jest uchwycenie przemijania ludzkiego życia, odchodzenia pewnego świata, ustępującego miejsca nowemu. Dzieje się to w krajobrazie, ale także w sferze ludzkich wartości. Reportaże Szczesiaka utwierdzają także czytelnika o nietrwałości i zmienności w obecnych czasach. Pozytywnym aspektem reportażu o Kartoszynie jest fakt, że mimo piekła, które przeżyli jego mieszkańcy, ich wieloletnia historia gehenny zakończyła się dla nich dobrze. Porównując to do wielu innych dużych inwestycji w czasie PRL-u jest to rzadkość. Niezwykle ważnym w tej kwestii jest czynnik ludzki – wśród decydentów po stronie inwestora – Energobloku – znaleźli się ludzie, którzy zastosowali dość nietypowe jak na ówczesne czasy wyjście z sytuacji – zbudowanie nowej wsi w Odargowie. Z pewnością duży wpływ na ten stan miało także zainteresowanie wielu reporterów, którzy tworząc i publikując swe materiały przybliżali światu wydarzenia, które przeżywali mieszkańcy Kartoszyna. To z pewnością niezwykle ważna rola tych reportaży. Analizując reportaże Szczesiaka zauważamy niezwykle charakterystyczne cechy dla zachodniego myślenia o miejscu człowieka w świecie fizycznym, czyli wydzielenie odrębnych domen „natury” i „kultury” oraz pojmowanie ich w kategoriach ściśle dualistycznych. Kolejne charakterystyczne atrybuty to motywy sielanki i apokalipsy, określające dwa bieguny literackich wyobrażeń na temat możliwych form współdziałania między ludźmi (kulturą) a pozaludzką przyrodą. Sielanka jest tutaj zestawieniem dwóch domen: miasta (kultury, cywilizacji, zgiełku) i wsi (przyrody, spokoju i ciszy) – stanowiących jeden z najtrwalszych elementów całej zachodniej kultury[13]. Należy jednak zwrócić uwagę na czas powstania reportaży Szczesiaka, który przypada na lata 70. i 80 ubiegłego wieku. W tym czasie Polska z pewnością nie należała do Zachodu, będąc satelickim państwem Związku Radzieckiego, była związana z politycznym „blokiem wschodnim” – gospodarczo w ramach RWPG[14], natomiast militarnie w ramach państw Układu Warszawskiego[15]. Autor reportaży z pewnością w latach ich tworzenia nie był mieszkańcem Zachodu, a jego ojczysty kraj nie przynależał do niego geopolitycznie i kulturowo.
***
Historia Kartoszyna powróciła w 1987 roku do szerszego grona odbiorców za sprawą reżysera Ireneusza Englera i jego filmu dokumentalnego Ojcowizna, za który otrzymał nagrodę na festiwalu Dei Popoli (Dzień Narodów) we Florencji. Na łamach miesięcznika „Pomerania” Edmund Szczesiak przeprowadził z twórcą duży wywiad, powracając do swej dawnej reporterskiej wędrówki przy budowie „atomówki”[16]. Było to przeszło rok po katastrofie elektrowni w Czarnobylu. Echa tej tragedii są obecne także w tym materiale. Wówczas znacząco zmieniało się podejście społeczeństwa do budowy elektrowni atomowej nad Jeziorem Żarnowieckim. Katastrofa w Czarnobylu była pewną granicą w odbiorze społecznym żarnowieckiej inwestycji. Do czasów wypadku społeczeństwo pomorskie i w innych regionach Polski miało do energetyki jądrowej podejście dość neutralne. Po 1986 roku świadomość zagrożenia wzrosła, co było odczuwalne szczególnie w dawnym województwie gdańskim. W prasie pojawiało się w tym czasie wiele materiałów nawiązujących do elektrowni atomowej Żarnowiec. Coraz więcej z nich podważało sensowność tej inwestycji i akcentowało zagrożenia z nią związane. Nierzadkie były także protesty w tej kwestii w szczególności w Gdańsku. Organizacją pozarządową, która mocno zaangażowała się w ten proces było Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Na gdańskich murach coraz częściej można było zobaczyć napisy „Żarnowiec ‒ nie”. Ireneusz Engler tworzył swój film przez cztery lata, rozpoczął go jeszcze w czasie poprzedzającym czarnobylską katastrofę. Jest pewnym paradoksem, że tragiczne wydarzenia za naszą wschodnią granicą w pewnym stopniu dopomogły reżyserowi w szerszym zainteresowaniu podjętą przez niego tematyką i uzyskaniu nagrody na prestiżowym festiwalu we Włoszech. W rozmowie Szczesiaka z Englerem wyczuwalne jest to, że jest to spotkanie dwóch reporterów – piszącego i filmowego. Nie bez znaczenia jest także to, że obaj twórcy pochodzą z tego samego regionu – Kaszub, a nawet z tego samego miasta – Kartuz. Ich kaszubskie pochodzenie miało także duży wpływ podczas zdobywania informacji i wnikaniu w lokalną, dość zamkniętą społeczność kaszubską, mocno akcentował to w wywiadzie reżyser. W rozmowie Szczesiaka z Englerem zauważamy jeszcze jedną ważną kwestię – roli reportażu. Po katastrofie czarnobylskiej zainteresowanie żarnowiecką inwestycją wzrosło, a tematy poruszane przez reporterów znalazły się w centrum zainteresowania opinii publicznej. Uwidocznione kwestie niedbałości w realizacji inwestycji, stosowania prymitywnych metod budowy, zamienników i materiałów o nieodpowiednich parametrach przyczyniły się do polepszenia jakości i nadzoru budowlanego. Na skutek takich działań reporterskich inwestycja została wstrzymana w 1986 roku na dwa miesiące z powodu braku odpowiedniego cementu pod fundament reaktora. Nie zgodzono się wówczas na zastosowanie innego. Nie przyjęto także dużej partii stali ze Związku Radzieckiego, gdyż nie odpowiadała ona wymaganiom[17].
Wzrosła negatywna ilość głosów w sprawie tej inwestycji. Jest to widoczne w debacie na łamach miesięcznika „Pomerania” moderowanej przez Edmunda Szczesiaka w 1987 roku[18]. Wszyscy zaproszeni eksperci: dr inż. Andrzej Baranowski – prezes Okręgu Wschodniopomorskiego Polskiego Klubu Ekologicznego, dr inż. Kazimierz Danowski, mgr Gerard Kaptur, dr inż. Mikołaj Kostecki i dr inż. Tadeusz Sukowski – członkowie Franciszkańskiego Ruchu Ekologicznego wypowiadają się przeciw budowie elektrowni Żarnowiec oraz energetyce jądrowej, wskazując jej schyłek. Padają argumenty związane z rentownością, problemami ze składowaniem odpadów, a nawet trendem związanym ze zmniejszaniem się zapotrzebowania na energię, co w przyszłości zdecydowanie się nie potwierdziło. Celne okazały się sugestie związane z szerszym wprowadzaniem energooszczędnych urządzeń oraz dywersyfikacją źródeł energii w tym OZE (Odnawialnych Źródeł Energii). Niezwykle ciekawa jest wypowiedź G. Kaptura o złej lokalizacji i niebezpiecznej elektrowni. Kaptur odnosi się do tzw. róży wiatrów, czyli dominującego ich kierunku w danym rejonie. Według tej tezy, usytuowanie elektrowni jądrowej po nawietrznej milionowej aglomeracji trójmiejskiej wydawało się dość ryzykowne[19]. Poza sporym gronem przeciwników atomówki na Pomorzu, były także grupy lobbujące za jej powstaniem. Energoblok był inicjatorem cyklu wykładów przybliżających problem budowy oraz szerzej energetyki jądrowej[20]. W tym czasie w Trójmieście obok wspomnianych wcześniej napisów na murach przeciwko budowie, pojawiły się wlepki z hasłem: Myślisz, że niebezpieczna, nie masz racji – Żarnowiec. W debacie uwidoczniły się także ciekawe wypowiedzi odnoszące się do świata naukowego, wypowiadał je dr inż. Tadeusz Sukowski:
Dlaczego poświęcamy czas, angażujemy się? Przepraszam, że użyję dosadnego stwierdzenia, ale mnie się znudziło być dyspozycyjnym naukowcem, który wyjaśnia, co się stało. Mnie interesuję, co się stanie i jak temu zapobiec. Bo to, co jest, to także nasza wina. Bo nam, mojemu pokoleniu, zabrakło w pewnym momencie odwagi cywilnej, żeby powiedzieć: stop, dość tej grandy! Niezależnie od tego czy będziemy istnieli jako grupy zorganizowane, czy jako donkiszoci, innego wyjścia nie ma: nie wolno zgadzać się na dalsze rujnowanie środowiska. Bo w końcu zabraknie kromki chleba, kropli wody i łyku powietrza. (…)[21]
W wypowiedzi dr. inż. Sukowskiego zauważamy tezy i motywy korespondujące z myślą ekologiczną oceanolożki Rachel Carson, autorki książki Silent Spring (1962), uznawanej za publikację, która zapoczątkowała nowoczesny ruch ochrony środowiska. Opisując szkodliwe działanie na organizmy żywe pestycydów DDT[22] stosowanych wówczas powszechnie w rolnictwie przestrzegała, że jeśli człowiek nie zaprzestanie zatruwania i degradowania środowiska będzie musiał ponieść konsekwencje swego działania, a w rezultacie natura zniszczy go ostatecznie samego. Carson pisała:
Znaleźliśmy się na rozdrożu. Jednak inaczej niż w znanym wierszu Roberta Frosta drogi, które mamy przed sobą, nie są jednakowo dobre. Droga, po której jak dotąd podróżujemy, jest zdradliwie łatwa, jest to gładka autostrada, po której przemieszczamy się z wielką prędkością, jednak na końcu czeka katastrofa. Druga z dróg – ta mniej uczęszczana – to nasza ostatnia i jedyna szansa na […] uratowanie Ziemi.[23]
Przeszło dwie dekady później Carson uznano za jedną z twórczyń dyskursu toksyczności (toxic discourse), a przytaczane przez nią tezy nabrały nowego znaczenia po katastrofie elektrowni atomowej w Czarnobylu w 1986 roku[24], która była punktem zwrotnym w świadomości społecznej i ekologicznej Europy Wschodniej. Biorąc jednak pod uwagę obecne wyniki badań naukowych należy stwierdzić, że powszechna w Polsce energetyka węglowa od wielu dekad zdecydowanie bardziej degraduje środowisko naturalne i przyczynia się do tysięcy zgonów i chorób każdego roku niż sama katastrofa wraz z jej następstwami w Czarnobylu.
Edmund Szczesiak kolejny raz powraca na łamach „Pomeranii” do tematu elektrowni jądrowej w Żarnowcu w 1989 roku, dwa miesiące po obradach okrągłego stołu pojawia się w Kartoszynie[25]. Obraz, który zastaje jest zupełnie inny, w porównaniu do jego ostatnich reporterskich wędrówek w tym miejscu. Budowa została w dużym stopniu wstrzymana, działo się tak na skutek braku środków, szalejącej inflacji i braku płynności finansowej inwestora. Z wielkiego placu budowy zwolniono pierwszych pracowników, kadra kierownicza czyniła starania, aby zdobyć brakujące finanse, uregulować zaległości finansowe i wznowić prace. Ostatnie, pokaźne środki dla budowy elektrowni jądrowej w wysokości 30 mld zł zostały przyjęte uchwałą rządową na dwa dni przed wyborem przez Sejm RP nowego premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Niedługo później, życie dopisało kolejne rozdziały związane z elektrownią atomową nad Jeziorem Żarnowieckim ‒ 2 grudnia 1989 roku Rząd RP z premierem Tadeuszem Mazowieckim podjął decyzję o wstrzymaniu budowy na okres jednego roku w celu zebrania danych i opinii koniecznych do podjęcia decyzji o dalszych losach tej inwestycji. Rok później ‒ 27 maja 1990 roku ‒ krótko przed wyborami samorządowymi odbyło się w województwie gdańskim, lokalne referendum w sprawie elektrowni atomowej na Pomorzu. Uczestniczyło w nim 44,3% uprawnionych do głosowania. Przeciwko kontynuacji budowy opowiedziało się 86,1%, za budową elektrowni – 13,9% głosujących. Ze względu na zbyt małą frekwencję wyniki nie mogły być wiążące, spowodowało to jeszcze większą falę protestów przeciwników budowy w szczególności okolicznych mieszkańców, którzy blokowali ciągnikami rolniczymi lokalne drogi. 17 grudnia 1990 roku – Rada Ministrów podjęła Uchwałę nr 204 w sprawie postawienia „Elektrowni Jądrowej Żarnowiec w Budowie” w stan likwidacji. Termin likwidacji wyznaczono na 31 grudnia 1992 roku. Spora część pozostałości po budowie została przekazana samorządowi lokalnemu. Niestety, wiele mienia zostało zdewastowane lub rozkradzione. Część specjalistycznego sprzętu sprzedano lub złomowano. W 1993 roku na części terenów przemysłowych utworzono Strefę Ekonomiczną Żarnowiec, w 1997 roku obszar stał się częścią Specjalnej Strefy Ekonomicznej Żarnowiec-Tczew, przemianowanej później na Pomorską Specjalną Strefę Ekonomiczną. Na przestrzeni ostatnich lat w tym miejscu działa około dwadzieścia przedsiębiorstw różnych branż. Idea powołania strefy nie odniosła jednak spodziewanego skutku. Stało się tak z powodu znacznego oddalenia od aglomeracji trójmiejskiej, słabego skomunikowania oraz braku połączeń transportowych dla potencjalnych pracowników strefy.
Ostatni raz do tematyki elektrowni jądrowej, Edmund Szczesiak powrócił w „Pomeranii” w 2009 roku jako redaktor naczelny tego czasopisma społeczno-kulturalnego w tekście Od redaktora oraz reportażu Atomowa na Kaszubach?[26]. Wiązało się to z powrotem do idei budowy elektrowni atomowej w Polsce za sprawą kolejnych ekip rządzących: Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. 11 sierpnia 2009 roku ówczesna Rada Ministrów przyjęła ramowy harmonogram działań dla energetyki jądrowej. Wedle tego planu, w ciągu następnej dekady miały zakończyć się prace związane z lokalizacją, specyfikacją techniczną, niezbędnymi uzgodnieniami i powołaniem inwestora. Budowa miała rozpocząć się w 2016 roku i trwać do 2020 roku. Do dziś niewiele wykonano z tych założeń. Jeśli w przyszłości dojdzie do realizacji tej inwestycji nie będzie to nad Jeziorem Żarnowieckim, lecz w sąsiedniej gminie Choczewo w miejscowościach Kopalino-Lubiatowo. Taką decyzję przekazało w 2021 roku Ministerstwo Klimatu i Środowiska.
W reportażu Szczesiaka możemy zaobserwować kolejny zwrot związany z postrzeganiem budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Zauważalne jest osłabienie przeciwników tej inwestycji. Szczesiak przytacza ciekawe stwierdzenie w odniesieniu do polskich samorządów:
Wszak mówi się już i pisze o „wojnie o atom”, a nie „z atomem”. Kolejka chętnych stale się wydłuża. Tylko przebierać. Oprócz terenów nad Jeziorem Żarnowieckim, w grę wchodzi Klempicz w województwie wielkopolskim, ale starania czynią też województwa zachodniopomorskie i podlaskie[27].
Zauważalna jest także zmiana związana z coraz większą energochłonnością przemysłu, gospodarstw domowych i deficytem energii w województwie pomorskim oraz tematem dywersyfikacji źródeł energii. Szczesiak w swym reportażu kreśli dokładny zarys problemu związanego z energetyką w województwie pomorskim, cytując wielu samorządowców, socjologów i specjalistów od sektora energetycznego. Powraca także do odbioru tego problemu w największej organizacji pozarządowej na Pomorzu – Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim, którego działacze tocząc dyskusje na ten temat są już podzieleni w tej kwestii. Widać tutaj zasadniczą zmianę w stosunku do końca lat 80. XX wieku, kiedy ZKP było wyraźnym przeciwnikiem atomówki na Kaszubach. Wpłynął na to niewątpliwie również wzrost świadomości, że reaktory nowej generacji są o wiele bardziej bezpieczne niż dawne radzieckie, które miały być zainstalowane w EJ „Żarnowiec”.
Od ostatniego artykułu związanego z tematyką elektrowni atomowej mija już przeszło dekada. Przez ten czas dużo się w tej kwestii nie zmieniło, polskie władze w dalszym ciągu mają plany w kwestii budowy atomówki, jednak do dziś nie rozpoczęto inwestycji. Z pewnością mocnym argumentem w tej sprawie jest niedawna inwazja Rosji na Ukrainę i znaczące zmiany na rynku surowców energetycznych, które z pewnością zmuszą wiele krajów Europy do poszukiwania nowych źródeł energii. Kolejnym argumentem przynaglającym do niezwłocznej zmiany polityki w tej kwestii są widoczne i postępujące zmiany klimatyczne w wielu miejscach świata w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat.
Andrzej Busler
Bibliografia:
Buell L., Toxic Discourse, „Critical Enquiry” 1998, nr 24/3.
Carson R., Silent Spring, London 2000.
Fiedorczuk J., Cyborg w ogrodzie. Wprowadzenie do ekokrytyki, Gdańsk 2015.
Kolbuszewski J., Ochrona przyrody a kultura, Wrocław 1992.
Marx L., Machine in the Garden: Technology and the Pastoral Ideal in America, London 1976.
Sieliwończyk P., Świadomość społeczna rolników na tle procesów heterogenizacji zawodowej: studium czterech wsi z północnych Kaszub, Gdańsk 1977.
Szczesiak E., A może lubi pan walkę, Warszawa 1979.
Szczesiak E., Atomowa na Kaszubach?, „Pomerania” 2009, nr 11.
Szczesiak E., Od redaktora „Pomerania” 2009, nr 11.
Szczesiak E., Po nas tylko atom, „Pomerania”, 1983, nr 7.
Szczesiak E., „Żarnowiec” stop?, „Pomerania” 1989, nr 10.
Trujmiasto, „Pomerania” 1987, nr 12.
Williams R., The Country and the City, London 1973.
Wizja zagrożenia, z Ireneuszem Englerem rozmawia Edmund Szczesiak, „Pomerania” 1987, nr 6.
Abstract:
The article was supposed to show the consequences of the implementation of two large investments in Kashubia in the 70s and 80s of the last century. These were power plants ‒ pumped storage and nuclear power plants on Lake Żarnowieckie. The above-mentioned subject was taken up by the Kashubian-Pomeranian reporter Edmund Szczesiak. The result of this work were several reportages published in his book Or maybe you like fighting? and the monthly "Pomerania". The main problem presented by Szczesiak at that time was degradation in various aspects - environmental and cultural. The whole research problem was shown through the aforementioned works of E. Szczesiak.
The research is supplemented by a photo report presenting the current state of the described area.
Podpis pod zdjęciami:
Zabudowania Odargowa z charakterystycznym szachulcem oraz błękitnymi dachami, stan w 2022 roku. Fot. Andrzej Busler
Zabudowania Odargowa z charakterystycznym szachulcem oraz błękitnymi dachami, stan w 2022 roku. Fot. Andrzej Busler
Zabudowania Odargowa z charakterystycznym szachulcem oraz błękitnymi dachami, stan w 2022 roku. Fot. Andrzej Busler
Zabudowania Odargowa z charakterystycznym szachulcem oraz błękitnymi dachami, stan w 2022 roku. Fot. Andrzej Busler
O dawnej przeszłości mieszkańców Odargowa przypomina ulica Kartoszyńska znajdująca się we wsi. Fot. Andrzej Busler
Resztki niedokończonej inwestycji elektrowni atomowej chroni roślinność i szlabany. Fot. Andrzej Busler
Jezioro Żarnowieckie z widokiem na Nadole. Fot. Andrzej Busler
Dolna część elektrowni szczytowo-pompowej. Fot. Andrzej Busler
Stalowe rurociągi derywacyjne o średnicy od 5,4 m do 7,1 m. Fot. Andrzej Busler
Główna siedziba Elektrowni Wodnej „Żarnowiec”. Fot. Andrzej Busler
Górny zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej o powierzchni 122 ha. Fot. Andrzej Busler
Górny zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej o powierzchni 122 ha. Fot. Andrzej Busler
Wał górnego zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej. Fot. Andrzej Busler
W sąsiedztwie górnego zbiornika Elektrowni Wodnej powstał przeszło dekadę temu kompleks rekreacyjny „Kaszubskie oko”. Fot. Andrzej Busler
[1] Edmund Szczesiak (1942‒ ) ‒ reportażysta pomorski, przedstawiciel polskiej szkoły reportażu, autor setek artykułów i kilkunastu książek autorskich. Redaktor „Politechnika”, „Głosu Wybrzeża”, „Tygodnika Morskiego”, „Czasu”, „Tygodnika Gdańskiego”, „Dziennika Bałtyckiego” oraz redaktor naczelny „Wieczoru Wybrzeża” i „Pomeranii”, publikował także w czasopismach ogólnopolskich: „Życiu Literackim”, „Literaturze” „Kulturze” i „Polityce”. W tym ostatnim jego opiekunem była legenda polskiego reportażu Hanna Krall. Podczas polskiego Sierpnia był współautorem pierwszej ogólnopolskiej relacji ze Stoczni Gdańskiej.
[2] J. Fiedorczuk, Cyborg w ogrodzie. Wprowadzenie do ekokrytyki, Gdańsk 2015, s. 21.
[3] E. Szczesiak, W odpowiedzi na atomy, [w:] A może lubi pan walkę, Warszawa 1979, s. 208-243.
[4] Tamże, s. 230-231.
[5] Tamże, s. 231-232.
[6] Tamże, s. 221-222.
[7] Tamże, s. 213.
[8] E. Szczesiak, Po nas tylko atom, „Pomerania” 1983, nr 7, s. 13-17.
[9] P. Sieliwończyk, Świadomość społeczna rolników na tle procesów heterogenizacji zawodowej: studium czterech wsi z północnych Kaszub, Gdańsk 1977.
[10] E. Szczesiak, Po nas tylko atom, „Pomerania” 1983, nr 7, s. 14.
[11] Tamże, s. 14-15.
[12] Tamże, s. 17.
[13] J. Fiedorczuk, Cyborg w ogrodzie, s. 34-35.
[14] RWPG – Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej – powołana w 1949 roku w Moskwie w celu koordynowania współpracy gospodarczej państw bloku wschodniego: Albanii, Bułgarii, Czechosłowacji, Mongolii, Niemieckiej Republiki Ludowej, Polski, Rumunii, Węgier i ZSRR. Zawiązanie RWPG było odpowiedzią Józefa Stalina na Plan Marshalla państw Zachodu. Została rozwiązana w 1991 roku.
[15] Układ Warszawski – istniejąca w latach 1955‒1991 organizacja polityczno-wojskowa państw bloku wschodniego z dominującą rolą ZSRR. Umożliwiał Związkowi Radzieckiemu pełną kontrolę nad siłami zbrojnymi państw Europy Środkowo-Wschodniej – Albanii, Bułgarii, Czechosłowacji, Niemieckiej Republiki Ludowej, Polski, Rumuni i Węgier. Był wykorzystywany przez ZSRR konfrontacyjnych stosunkach z Zachodem.
[16] Wizja zagrożenia, z Ireneuszem Englerem rozmawia Edmund Szczesiak, „Pomerania” 1987, nr 6, s. 1-3.
[17] Tamże, s. 2.
[18] Trujmiasto, „Pomerania” 1987, nr 12, s. 22-25.
[19] Podczas wspomnianej debaty zauważalna jest wysoka temperatura wypowiedzi jej uczestników. W poszczególnych głosach odnajdujemy powagę sytuacji oraz kasandryczne tony wypowiadających się osób. Z biegiem lat i badań naukowych okazało się, że część z nich miała tylko częściowe uzasadnienie. Należy jednak zauważyć, że w ówczesnym czasie silnym czynnikiem, który przyczyniał się do tego, była katastrofa elektrowni w Czarnobylu, którą władze ZSRR starały się początkowo zatuszować. Wśród wielu mieszkańców Pomorza pojawiała się wówczas obawa, że w realizacji inwestycji w Kartoszynie zostaną wykorzystane przestarzałe reaktory radzieckie. Zauważalna była także nieufność do ówczesnej władzy PRL-u i braku dostępu do zachodnich technologii. Sporo działaczy wspomnianej wcześniej największej organizacji pozarządowej Pomorza – Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, opowiadającej się przeciwko inwestycji atomówki, była związana z opozycją demokratyczną. „Pomerania” była organem prasowym ZKP, a w początkach stanu wojennego (1981‒1983) jej wydawanie zostało zawieszone przez organy ówczesnej władzy PRL-u. Po jej odwieszeniu w 1983 roku było to jedno z nielicznych czasopism na Pomorzu Gdańskim zaznaczające w kolejnych numerach – ingerencję cenzury. Działacze ZKP i redaktorzy „Pomeranii” byli nierzadko inwigilowani przez Służbę Bezpieczeństwa. Żarnowiecka inwestycja i sposób jej realizacji był poczytywany przez wielu działaczy ZKP jako kolejny przykład nieposzanowania obywateli Pomorza i nieliczenia się z ich zdaniem. Zauważalne jest to także u samego autora reportaży – Edmunda Szczesiaka, który blisko trzy dekady później w swych kolejnych materiałach reprezentuje już zupełne inne podejście do inwestycji elektrowni atomowej na Pomorzu. Powodów takiej zmiany w odniesieniu do tego tematu jest z pewnością wiele m.in. przemiany gospodarczo-polityczne w 1989/1990 roku (obalenie władzy socjalistycznej i reforma samorządowa), dostęp do rzetelnych badań naukowych i nowoczesnych technologii Zachodu.
[20] Należy dodać, że były one mocno powiązane z inwestorem kartoszyńskiej inwestycji, mającym wówczas szerokie środki oddziaływania na opinię publiczną.
[21] Tamże, s. 25.
[22] Należy zauważyć, że stosowanie DDT w rolnictwie zostało w Polsce ustawowo zakazane w 1976 roku. Pierwszymi krajami, które wprowadziły ten zakaz były: Norwegia i Szwecja (1970) oraz Stany Zjednoczone (1972).
[23] R. Carson, Silent Spring, London 2000, s. 241 za J. Fiedorczuk, Cyborg w ogrodzie, s. 98.
[24] L. Buell, Toxic Discourse, „Critical Enquiry” 1998, nr 24/3, s. 639-665. Cytuję za: J. Fiedorczuk, Cyborg w ogrodzie, s. 101.
[25] E. Szczesiak, „Żarnowiec” stop?, „Pomerania” 1989, nr 10, s. 8-9.
[26] E. Szczesiak, Atomowa na Kaszubach?, „Pomerania” 2009, nr 11, s. 13-17.
[27] Tamże, s. 13.
Tekst ukazał się w pracy monograficznej Ekologia w dyskursie. Krajobraz naturalny i kulturowy (2023) pod redakcją Daniela Kalinowskiego i Patryka Toczyńskiego wydanej przez Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pomorskiego w Słupsku. Autor składa podziękowania za możliwość opublikowania go dodatkowo na swoim blogu - prof. Danielowi Kalinowskiemu oraz dyrektorowi uczelnianego Wydawnictwa Szczepanowi Koladzie.