Sprawa morska, wspomnienia i piękny album o PLO

2
Sprawa morska i piękny album o PLO

Gospodarka morska

Piękny album o PLO i wspomnienia

W ostatnim czasie na rynek księgarski powrócił niezwykle ciekawy album Polskie Linie Oceaniczne. Album floty 19512011. Blisko dekadę temu zamieściłem w miesięczniku Pomerania tekst nawiązujący do tej ciekawej książki. Mimo tego, że upłynęło blisko dziesięć lat, zmieniły się kolejne ekipy rządzące Polską to wiele w kwestii morskiej w tym kraju nie uległo zmianie – w dalszym ciągu stoimy plecami do morza. Sytuacja jest chyba jeszcze bardziej tragiczna jak dołożymy do całości sprawy morskiej, kwestię floty rybackiej, której już za chwilę nie będzie. Mam tu oczywiście na myśli niewielkich armatorów z Nordy, bo po największym rybackim Dalmorze w ogromnym stopniu od wielu lat pozostały już także wspomnienia. Można by jeszcze dodać stan i rybostan wód Zatoki Puckiej i idąc dalej – Bałtyku. Jeśli nic się nie zmieni w najbliższych latach to ryby będą w przyszłości rzadkim i drogim rarytasem. Dla niedowierzających proponuję wycieczkę nad Zatokę Pucką, szczególnie w cieplejszej porze roku. Strefa beztlenowa ciągnie się już w różnych częściach tego akwenu – wiele dziesiątków metrów w głąb Zatoki. Ta woda powoli umiera. Giną przybrzeżne tarliska, bo przecież brak tlenu oznacza brak życia.

Lekkim światłem w tunelu jest dobra kondycja polskich portów, które radzą sobie na tym niełatwym rynku, ale w tym miejscu dochodzą kolejne zagrożenia ze strony konkurencji i dużych inwestycji. Wzrost roli portu w Kłajpedzie i kwestia trasy Via Carpatia może być zagrożeniem w szczególności dla Gdańska i Gdyni. Od lat nasze porty nie obsługują prawie statków pod polską banderą i polskich armatorów. Prawie nie obsługują, bo takich jednostek jest niewiele. Dużo lepiej wygląda sytuacja na Pomorzu Zachodnim, mam na myśli takich armatorów jak Polska Żegluga Morska (obecnie największy polski armator) i Euroafrica (wywodząca się z PLO) związanych ze Szczecinem. O polskich stoczniach, a raczej tego co z nich pozostało nie będę więcej pisać. Jestem pełen podziwu, dla prywatnych spółek, które próbują coś robić w tej dziedzinie i szukać miejsca na tym niezwykle trudnym rynku, wykonując czasem jednostkowe, ciężkie w realizacji zamówienia, których inne światowe stocznie nie chcą się podejmować. Część z tych, rodzimych firm działa chyba w dużym stopniu dlatego, że ich właściciele to ludzie związani z dawnymi polskimi stoczniami, kochający to co robią. Nie lubię narzekać, ale śledząc polską sprawę morską w ostatnich trzech dekadach na prawdę trudno silić się na optymizm, tym bardziej pamiętając inne czasy. Smutne to z perspektywy gdynianina, którego rodzina była w większości związana z morzem – PLO, Dalmorem i Stocznią „Gdynia”, smutne z wielu innych perspektyw – gospodarki regionu i kraju.

Ale przecież miałem pisać o wspaniałym albumie Polskie Linie Oceaniczne. Album floty 1951–2011… Z tą książką mam miłe wspomnienie, które mocno zapisało się w mojej pamięci. W 2012 roku podarowałem ten album mojemu dziadkowi – Józefowi z okazji jego 90. urodzin. Dziadek większą część swego zawodowego życia spędził jako marynarz – bosman w PLO, pracując tam w latach 1951–1982. Zaczynał jeszcze na statkach, które pamiętały II wojnę światową i udział w konwojach. Był to zupełnie inny świat marynarski. Od 2006 roku był wdowcem. Podejrzewam, że po odejściu mojej babci, a jego małżonki – Janiny niewiele go już cieszyło na tym świecie. Nie zapomnę jednak momentu, kiedy dziadek Józef zobaczył swój prezent. Od wielu lat nie widziałem go tak zadowolonego, po uroczystości zaszył się w swym domu na kilka dni – wyczytał i przewertował obszerną publikację od deski do deski. Gdy spotkaliśmy się po tym czasie stwierdził, że w swym długim życiu nie otrzymał lepszego prezentu, nawiązywał do historii wielu statków, ich kapitanów i innych szczegółów – wspomnienia ożyły. Dziadek Józef odszedł na wieczną wachtę niespełna trzy lata później w 2015 roku. Wierzę w to, że odbywa ze swymi dawnymi kolegami rejs na najpiękniejszym i najbardziej dzielnym statku z polskiej stoczni, odwiedzając najwspanialsze porty drugiego świata.

Dziadek Józef (1922-2015) ze swym prezentem - albumem o dziejach PLO. Fot. Andrzej Busler

Dziadek Józef podczas wachty. Niestety nie jestem w stanie dojść na jakim statku. Z pewnością to już lata 70. XX wieku. Archiwum AB

Próbny alarm szalupowy. Mój dziadek - Józef czwarty z prawej. Archiwum AB

W mesie załogowej. Dziadek Józef - drugi z prawej. Po wachcie było to miejsce, gdzie toczyło się życie i marynarze wspólnie spędzali czas. Archiwum AB

Podczas rejsu w lekkim sztormie. Dziadek Józef - pierwszy z lewej. Archiwum AB

Próbny alarm szalupowy. Dziadek Józef - czwarty z prawej. Widoczne kapoki starego typu. Archiwum AB

Wesoło w tropikach - podczas próbnego alarmu. Dziadek Józef - pierwszy z prawej. Archiwum AB

Członkowie załogi, a w tle ich statek MS Generał Sikorski, drobnicowiec wodowany w 1958 roku, w służbie PLO do 1978 roku, późniejsze losy: złomowany Arnott Young Ltd., Glasgow w Szkocji. Dziadek Józef - trzeci z prawej. Archiwum AB

Odpoczynek po wachcie na MS Generał Sikorski. Archiwum AB

 

Poniżej prezentuję artykuł zamieszczony w listopadowej „Pomeranii” w 2011 roku

 

Polskie Linie Oceaniczne – historia dawnej potęgi

Gdy byłem dzieckiem i mieszkałem w centrum Gdyni, każdego ranka budził mnie dźwięk syren statków wchodzących do portu lub wychodzących z niego. W porannych wiadomościach Studia Bałtyk podawano informacje o ruchu statków w trójmiejskich portach: gdańskim i gdyńskim. Kiedy się szło keją, trzeba było bardzo uważać, taki był tam ruch – mnóstwo pracujących dźwigów, ciągników i rozmaitych maszyn rozładowujących i załadowujących statki. Dziś okrętowe syreny słyszy się bardzo rzadko, a w Radio Gdańsk nie ma już wiadomości o ruchu statków w Gdańsku i Gdyni. W obu portach, w wielu miejscach można się położyć na kei i leżeć godzinami, bo prawie nic się na niej nie dzieje. Przy nabrzeżach jest pusto. Dawniej, 20–30 lat temu, ruch statków był większy, jednak wartości przeładunków były niższe niż obecnie. Zmienił się system pracy. Kiedyś we flocie Polskich Linii Oceanicznych dominowały drobnicowce. Dziś większość towarów dociera do naszych portów lub wyjeżdża z nich kontenerami. W znacznym stopniu usprawniło to i przyspieszyło rozładunek i załadunek statków, które goszczą w portach krótko, czasem kilka godzin. Dawniej podobna praca trwała kilka dni.

Dawniej, kiedyś... Tamta epoka już odeszła. Ale była ważna i niezwykle interesująca, dlatego też cenne jest to, że powstał niezwykle starannie wydany album Polskie Linie Oceaniczne – bardzo ciekawie dokumentujący tamte czasy. Książka ukazała się w pierwszej połowie 2011 roku. Jest to dzieło trzech autorów zawodowo i emocjonalnie związanych z polską żeglugą – Krzysztofa Adamczyka, Jerzego Drzemczewskiego i Bohdana Hurasa. Album przedstawia sześćdziesiąt lat funkcjonowania PLO. Ten, kto zna historię polskiej floty handlowej, wie, że to był największy polski armator. Firma powstała w 1951 roku, ale jej rodowód sięga czasów międzywojennych, a korzenie wywodzą się z działalności następujących trzech armatorów: Żegluga Polska, Polsko-Brytyjskie Towarzystwo Okrętowe (zwane Polbrytem) oraz Gdynia – Ameryka Linie Żeglugowe (GAL). Sieć połączeń morskich obsługiwanych przez PLO łączyła Polskę z większością największych portów świata, a logo armatora było jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek polskiej gospodarki. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku flota PLO liczyła ponad 170 statków. Firma była pionierem konteneryzacji w Polsce, w tamtych latach dysponowała większym parkiem kontenerowym niż wszystkie kraje RWPG razem wzięte. Z jej statków korzystała nawet armia amerykańska, w czasach gdy Polska nie była jeszcze członkiem NATO. Album w ciekawy sposób prezentuje powyższe i wiele innych faktów z sześćdziesięcioletniej historii PLO. Zamieszczono informacje o wszystkich statkach, które tworzyły flotę armatora (blisko 400 jednostek), publikując ich zdjęcia (około 1100), opowiadając o historii oraz podając parametry techniczne jednostek. Zaprezentowano również matki chrzestne i pierwszych kapitanów. Powstał ciekawy zapis dziejów polskiej potęgi morskiej. Z pewnością nie byłoby jej bez ogromnej pracy wielu ludzi. Także o nich znajdziemy w tej pracy wiele informacji.

Nasuwa się pytanie: co pozostało z tej dawnej potęgi? Setki statków zaprezentowanych w książce już zezłomowano. Próżno dziś szukać potęgi PLO z lat siedemdziesiątych XX wieku. Od kilkunastu lat kolejni właściciele tego przedsiębiorstwa – do 1999 roku Skarb Państwa, a później prywatni inwestorzy – nie byli w stanie dostosować go do nowych realiów, powstałych w wyniku transformacji ustrojowej w Polsce oraz ogólnoświatowego kryzysu żeglugowego, który trwał do 2003 roku. Dziś PLO S.A. wraz ze swoją spółką-córką POL-Levant Linie Żeglugowe eksploatują już zaledwie trzy statki. Jest to porażająca liczba w porównaniu ze 176 jednostkami, które należały do PLO w 1976 roku. Przedsiębiorstwo zatrudniało wtedy blisko 12 tys. osób. Jak do tego doszło? Wpływ na to miało wiele czynników, m.in. bardzo wysoka inflacja złotego na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, destrukcyjne dla żeglugi mechanizmy finansowe i podatkowe, zapaść polskich banków i brak jakiejkolwiek ochrony floty narodowej ze strony państwa. Ważnym powodem załamania się systemu ekonomicznego PLO było także nadmierne zaangażowanie inwestycyjne przedsiębiorstwa, które w 1990 roku wynosiło 526 mln USD. W wyniku tego rozpoczął się proces odwrotny – rezygnacja z zawartych kontraktów, najczęściej bardzo kosztowna z powodu dotkliwych dla finansów przedsiębiorstwa kar umownych, oraz wyprzedaż tonażu. W ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat praca na morzu bardzo się zmieniła. Część zmian była z pewnością nie do uniknięcia. Czy PLO powróci kiedyś do dawnej potęgi? Miejmy nadzieję, że w przyszłości staniemy jeszcze twarzą do morza. Na razie stoimy plecami.

Andrzej Busler

 

Autor artykułu podczas kiermaszu książki gdyńskiej w siedzibie Towarzystwa Miłośników Gdyni wspólnie z Małgorzatą Sokołowską, Jerzym Drzemczewskim i Zbigniewem (komandorem) Jabłońskim w 2019 roku. Jerzy Drzemczewski - wydawca i współautor książki "Polskie Linie Oceaniczne. Album floty 1951-2011", wieloletni pracownik PLO, redaktor naczelny "Namiarów", autor i wydawca wielu książek związanych tematami morskimi. Fot. Jacek Dworakowski

Komentarze do wpisu (2)

3 kwietnia 2020

Dziękuję za przybliżenie historii PLO, czy powróci kiedyś do dawnej potęgi? To trudne pytanie na dzisiaj.RG

19 stycznia 2021

Piękne , historyczne zdjęcia obrazujące wycinek marynarskiego życia na statkach, które przeszły już do historii . Najbardziej (dla mnie) widoczną oznaką zmian jakie się dokonały w okrętownictwie są zdjęcia z próbnych alarmów. Szalupy drewniane z napędem wiosłowym, ochrony osobistej (a właściwie ich brak ), sprzęt ratunkowy, zwisające kanały ... Najbardziej kuriozalne jest zdjęcie wykonane podczas alarmu próbnego, na którym uczestnicy występują w klapkach i w szortach. Dzisiaj to nie do pomyślenia. Również zdjęcie przedstawiające marynarza podczas wachty "na sterze" to już przeżytek. Dzisiaj (poza sytuacjami manewrowymi w portach, kanałach , na przejściach) dominuje autopilot...

Submit
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium