polski
 
Koszyk

Twój koszyk jest pusty

Odkryli diament

  • autor: Andrzej Busler
  • dodano: 15-10-2020
  • w kategorii Literatura

O Annie Łajming

Odkryli diament

 

W 2016 roku publikowałem artykuł związany z Anną Łajming w pracy monograficznej pod redakcją Adeli Kuik-Kalinowskiej – Zapisane i ocalone. Twórczość literacka Anny Łajming. Chciałem go przypomnieć w lipcu br. w kolejną rocznicę śmierci znanej, kaszubskiej pisarki, ale w natłoku obowiązków nie zrealizowałem tego pomysłu. Co pewien czas powracam do twórczości Anny Łajming, dlatego przypominam go już teraz:  

 

 

Twórczość literacka Anny Łajming, określanej „pisarką leśnych pustków” jest niezwykle znana na Kaszubach. Mimo tego, że autorka odeszła do wieczności wiele lat temu, jej publikacje cieszą się niesłabnącym powodzeniem, co potwierdzają bibliotekarze, księgarze i wydawcy. Historie zaczerpnięte z południowych Kaszub zachwycają kolejne pokolenia czytelników. Mało znane są początki literackie pisarki, której debiut i najbardziej owocne lata pracy twórczej przypadły w jej dojrzałym wieku. Stosunkowo znany jest fakt związany z jej pierwszymi krokami literackimi, które poświęciła sztukom teatralnym. Jej debiutancki skecz Parzyn, wyróżniony został w 1958 roku w konkursie koszalińskim. Inna sztuka autorstwa Anny Łajming – Szczescé, została wydana drukiem, dość prymitywną metodą powielania w 1959 roku przez Wojewódzki Dom Twórczości Ludowej w Gdańsku. Na opublikowanie kolejnych utworów Anny Łajming trzeba było czekać przeszło dekadę. Jej opowiastki kaszubskie Miód i mleko, ukazały się w 1971 roku nakładem Oddziału Miejskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Gdańsku. Z pewnością nie doszłoby do tego bez działań Wojciecha Kiedrowskiego – kaszubskiego działacza, wydawcy i wieloletniego redaktora naczelnego miesięcznika „Pomerania”. Wojciech Kiedrowski zainteresował się „pisarką leśnych pustków” za sprawą Lecha Bądkowskiego, a uściślając jego niewielkiego opracowania – Zarysu historii literatury kaszubskiej, wydanego w 1959 roku przez oddział gdański Zrzeszenia Kaszubskiego. Ta niewielka książka wywołała w ówczesnym czasie burzę polityczną z przykrymi konsekwencjami dla wielu członków tej organizacji. Dziś, czytając to skromne opracowanie ciężko uzmysłowić sobie cóż mogło tak mocno zaniepokoić ówczesne, komunistyczne władze?

Pisarka zadebiutowała przed laty przedstawieniami teatralnymi.

Zarys historii literatury kaszubskiej, w którym ukazała się wzmianka o Annie Łajming

 

Za jego sprawą Wojciech Kiedrowski dowiedział się o mało znanej wówczas – Annie Łajming ‒ W ostatnim czasie do szeregu literatów kaszubskich doszła Anna Łajming, pierwsza literatka kaszubska. Napisała ona nagrodzoną na konkursie sztukę psychologiczno-obyczajową „Szczescé”. Autorka wykazuje niepośledni talent i można od niej oczekiwać dobrych utworów. O obiecującej pisarce ze Słupska, Wojciech Kiedrowski wspominał wiele razy swemu przyjacielowi, poecie – Edmundowi Puzdrowskiemu. Ich zainteresowanie Anną Łajming było częścią szerszych zabiegów zmierzających do przywrócenia literaturze i świadomości kaszubskiej wszystkich twórców literackich, którzy działali w tej tematyce. Anna Łajming żyjąc w Słupsku nie miała swego środowiska literackiego, co w pewnym stopniu utrudniało promocję jej twórczości. W lipcu 1970 roku Wojciech Kiedrowski i Edmund Puzdrowski wspólnie ze swymi żonami odbyli podróż w stronę Pomorza Zachodniego w celu poszukiwania nowych materiałów. Głównym punktem tej wyprawy miał być Szczecin i wywiad z dawnymi członkami Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski”. Na ślad tych postaci Wojciech Kiedrowski natrafił za sprawą znajomości z matką Alojzego Kaliszewskiego (kolegi ze szkolnej, kartuskiej ławy) – Apolonii Kaliszewskiej, mieszkającej i prowadzącej po wojnie w Sierakowicach niewielki sklep pasmanteryjny. Rodzina Kaliszewskich była skoligacona z dowódcą TOW „Gryf Pomorski” – Józefem Dambkiem. Kaszubski wydawca musiał cieszyć się sporym zaufaniem Apolonii Kaliszewskiej. Większa część gryfowców i ich współpracowników do końca swego życia bardzo niechętnie wspominała o swej konspiracyjnej działalności. Działo się tak z pewnością na skutek wielu szykan, więzień i cierpień, których doznali od władz i aparatu bezpieczeństwa komunistycznej Polski. Wielu z nich, chcąc tego uniknąć, korzystając z powojennego chaosu, uciekało ze swych rodzinnych Kaszub i osiedlało się na Pomorzu Zachodnim. Takimi właśnie postaciami byli wspomniani partyzanci. Niestety do dziś nie zachowały się żadne materiały pochodzące z tych wywiadów. Szczecin był jednym z punktów wyprawy, jednak drugim, równie ważnym był Słupsk – miejsce zamieszkania Anny Łajming. Kontakt udostępnił jej syn, mieszkający w Gdańsku, artysta Włodzimierz Łajming, będący znajomym Wojciecha Kiedrowskiego. Podróż rozpoczęła się w Gdańsku, a jej następnym punktem, późnym popołudniem były Sierakowice i spotkanie z Apolonią Kaliszewską, która przekazała ostatnie wskazówki związane ze szczecińskim punktem wyprawy. Jej uczestnicy spędzili noc nad jeziorem Kamienickim w Kamienicy Królewskiej, by rano wyruszyć do Słupska. Anna Łajming mieszkała wówczas w kamienicy przy ul. Ściegiennego. Pierwsze spotkanie trwało około 2-3 godzin. Mimo tego, że od jej debiutu minęła przeszło dekada i w tym czasie nie ukazały się żadne nowe publikacje, pisarka cały czas tworzyła, nie bardzo wiedząc czy cokolwiek uda się jej wydać. Z pewnością nie było to główną intencją jej twórczości, pisała prawdopodobnie sama dla siebie. Podczas spotkania Wojciech Kiedrowski i Edmund Puzdrowski zapoznali się z tymi pracami, spora część rozmowy dotyczyła miejsca akcji utworów – Przymuszewa – rodzinnych stron autorki. Anna Łajming przekazała kilka ukończonych tekstów i obaj panowie byli zgodni, że koniecznie trzeba je jak najszybciej wydać. Resztę materiału miała stopniowo dosłać. Rezultatem tej wizyty było wydanie Miodu i mleka w 1971 roku, nakładem oddziału gdańskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, przygotowane do druku przez Izabellę Trojanowską.

Owoce pierwszej wizyty u Anny Łajming – wydanie opowiastek kaszubskich Miód i mleko.

Pamiątkowy wpis w Miodzie i mleku, ofiarowany Krystynie i Edmundowi Puzdrowskim przez Wojciecha Kiedrowskiego.

 

W późniejszym czasie rozpoczęła się ściślejsza współpraca Wojciecha Kiedrowskiego z Anną Łajming i częste wizyty u pisarki. Jej powieści były prezentowane w odcinkach na łamach „Pomeranii”. Edmund Puzdrowski wraz z Lechem Bądkowskim zadbali o to, aby pisarka w krótkim czasie zasiliła szeregi Związku Literatów Polskich. Od tego czasu Anna Łajming zaczęła się stawać osobą coraz bardziej popularną w Słupsku oraz w innych częściach Pomorza. Jej książki zaczęło wydawać Wydawnictwo Morskie, spory wkład w tym dziele miały: Izabella Trojanowska i Maria Kowalewska. W późniejszym czasie książki Anny Łaming wydawała Oficyna Czec Wojciecha Kiedrowskiego. Autorka była aktywna do swych ostatnich dni, a przeżyła blisko sto lat. Do dziś w dziedzinie prozy nie pojawił się na Kaszubach talent ten miary. Jej książki są cennym zapisem życia Kaszub przełomu XIX i XX wieku, który próżno dziś szukać w pamięci najstarszych mieszkańców tego regionu.

Życie literackie Anny Łajming mocno się spełniło, w dużym stopniu za sprawą promotorów jej wspaniałego talentu – Wojciecha Kiedrowskiego, Edmunda Puzdrowskiego, Izabelli Trojanowskiej, Marii Kowalewskiej i Lecha Bądkowskiego.

            Prezentowana poniżej korespondencja pochodzi z archiwum Renaty i Wojciecha Kiedrowskich. Są to listy Anny Łajming do Izabelli Trojanowskiej, redakcji „Pomeranii” oraz list Wojciecha Kiedrowskiego do pisarki. Obejmuje dość szeroki okres czasowy – od lat siedemdziesiątych do połowy dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wszystko wskazuje na to, że zaprezentowana korespondencja nie była wcześniej publikowana w opracowaniach dotyczących spuścizny literackiej Anny Łajming. Jej listy stosunkowo rzadko są pisane odręcznie, najczęściej jest to zapis maszynowy. Działo się tak prawdopodobnie na skutek mocno pogarszającego się wzroku pisarki. W wielu listach ich autorka rozlicza się z doczesną rzeczywistością, dotykając problemu przemijania oraz wspomina osoby, które dopomogły w rozwoju jej talentu literackiego. Ostatni list Anny Łajming pochodzi z 1994 roku. Rok później jego adresatka ‒ Izabella Trojanowska ‒ młodsza o ćwierć wieku od „pisarki leśnych pustków”, odeszła nagle 21 kwietnia 1995 roku. Nie żyje już także kaszubski wydawca Wojciech Kiedrowski, który zmarł 18 kwietnia 2011 roku.

Z listów usunięto niewielkie fragmenty, dotyczące życia prywatnego pisarki, jej rodziny oraz znajomych.

 

Andrzej Busler

 

Autor składa podziękowanie Renacie Kiedrowskiej i Edmundowi Puzdrowskiemu za pomoc i udostępnienie materiałów oraz cennych informacji związanych z Anną Łajming.

 

 

 

List Anny Łajming do redakcji miesięcznika „Pomerania”

 

Anna Łajming                                                                                                           7. II 1977

Piotra Skargi 6/3

76-200 Słupsk

 

 

                                                                                   Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie

                                                                                   Redakcja „Pomeranii”

                                                                                   Gdańsk

                                                                                   Długi Targ 8/10

 

 

            Nie wiem czy mogę należeć do stałych współpracowników „Pomeranii”. Nie jestem już taka wydajna jak poprzednio, męczy mnie coraz słabszy wzrok. Dalszy ciąg wspomnień jest jeszcze nieskończony, w brulionie, ale prawdopodobnie ukończę go w kwietniu br.

Jeżeli Kolegium Redakcyjne „Pomeranii” Kasz-Pom życzy sobie uznać mnie za stałego współpracownika „Pomeranii”, to z mojej strony wyrażam zgodę, dziękując za zaufanie.

 

Łączę serdeczne pozdrowienia

Anna Łajming

 

p.s.

Choć dotychczas książek sprzedałam tylko około 10%, wysyłam dziś należność w kwocie 1602 zł – dlatego, aby dług ten mieć z głowy.

 

 

List Anny Łajming do redakcji „Pomeranii”.

 

Korespondencja Anny Łajming do Izabelli Trojanowskiej

 

Słupsk, dnia 28 grudnia 1977

 

Droga i Kochana Pani Izo

            Na nadchodzący Nowy Rok 1978 życzę Pani z całego serca powodzenia i szczęścia w życiu, przyjemnego wypoczywania w checzy i wszelakiego dobra.

Anna Ł.

p.s. Nie kontynuuję wspomnień z młodości. Mam wiele przyczyn. Piszę co innego i to już nie w takim tempie jak kiedyś np. trzy lata temu, może już nie mam tej siły twórczej ani wytrwałości – nerwy dokuczają. Przeskakuję z jednej pracy do drugiej, jednym tylko widzę okiem, które robi się coraz słabsze. Byle co mnie niepokoi i wtedy mam nerwowe dreszcze. Przepraszam, że piszę tylko smutne rzeczy o sobie. Wigilię i pierwsze święto spędziłam w ciemności. Na naszej ulicy wicher uszkodził sieć elektryczną i siedziałam przy świecy. Inni rozpaczali z powodu tych telewizorów, mi było przyjemnie w tej ciszy, szeleściły tylko drzewa i wył wiatr. Przypomniał mi się dziecięcy wiek. Myślałam o wszystkich, o dzieciach, o dawnych i obecnych przyjaciołach, o Pani i innych mi życzliwych gdańszczanach. Jeszcze raz wszystkiego dobrego życząc pozdrawiam i całuję Panią serdecznie.

 

Anna

 

Na początku grudnia była u mnie redaktor Alina Walczak, a więc sprawa druku Dzieciństwa posuwa się.

 

Słupsk, dnia 12.06.1983

Droga Pani Izabello

Chce Pani wiedzieć, co się ze mną dzieje, co robię. Otóż to, co się robi chyba z każdym człowiekiem w moim wieku. Zawodzi pamięć, plączę się, dokucza słaby wzrok. Dawniej pisanie było dla mnie radością, dziś strachem i niepokojem. Jednym słowem nie idzie mi pisanie, nie mam nastroju ani tej siły twórczej. Wciąż ślęczę nad dłuższym opowiadaniem, w którym zaplątałam się i nie mogę wybrnąć. Jak się pisze jakiś utwór trzeba z góry znać, o czym chce się mówić, a ja nie mam koncepcji, nie umiem nic wymyślić. A pisać prawdę o czasach powojennych, tych po 45-tym roku, jest rzeczą bardzo trudną. Prześladuje mnie też uczucie lęku i tym razem nie umiem się otrząsnąć.

            Poszłam na III Ogólne Zebranie Oddziału ZK-P w dniu 7 czerwca, niestety, tym razem przybyło mało osób, bo niecałe 15 (urlopy, wyjazdy) – znowu w innym lokalu, bez wydawnictw. Tadeusz B. i Z[bigniew]. Talewski trudzą się jak mogą, aby utrzymać oddział. Przy końcu krótkiego zebrania wystąpił w formie gawędy Jan Piepka – dla mnie prawie że wszystkie znane godczi. Trochę ten pan zachwyca się samym sobą.

A więc ma Pani mimo tego zasłużonego odpoczynku gorące dni pracy społecznej. Trzeba przyznać, że przez ten trudny okres przebrnęliście zwycięsko. „Pomerania” jest coraz ciekawsza i każdy po nią rad sięga.

            Czy przyjadę do Gdańska? Chyba nie. Natomiast do Tczewa tak. Włodzimierz, czytając „Pomeranię”, chce mnie tam koniecznie zawieść, abym pokazała mu dom, w którym się urodził. Nikogo ze starych tczewian już nie ma, a ci, którzy do mnie z Tczewa napisali (czytelnicy) są to już dzieci mego pokolenia nieżyjącego już. Żyje jednak nasz lekarz domowy, dr Mieczysław Węglewski – 89 lat – czyta „Pomeranię” wysiadując w fotelu, jest po wylewie. Ma następcę, syna Franciszka, też lekarza, w wieku mojej córki. I tak to życie nam zleciało. Tylko ja, stara wiem, jakie ono jest krótkie.

            Droga Pani Izabello, życzę Pani dalszych sił do tak wielkiej pracy, jaką Pani wykonuje, życzę tej radości z niej. Przykro mi, że ze mną nie jest dobrze. Jeśli jakimś cudem ukończę to opowiadanie, zaraz wyślę Wojtkowi K[iedrowskiemu]. Może się przyda, a jeśli nie to trudno.

            Jeszcze to chciałam Pani napisać, że jednej majowej niedzieli w radio koszalińskim była audycja o mnie. Uprzednio pani red. Łuczak przeprowadziła ze mną rozmowę dla radia. Choć jestem straszliwą tremiarą (są dni, że boję się własnego głosu) audycja dosyć dobrze wypadła. Były w niej wypowiedzi [Stanisława]Pestki, [Edmunda] Puzdrowskiego i tutejszego redaktora Jerzego Dąbrowy [Januszewskiego]. Fragment z Dzieciństwa odczytała aktorka, kaszubskie dialogi zdumiewająco poprawnie. Audycję mam na taśmie.

            Kończę już i zasyłam Pani bardzo wiele dobrych życzeń oraz pozdrawiam serdecznie, całując.

Anna Ł.

p.s.

Gnębi mnie choroba Leszka B[ądkowskiego]. Bardzo chciałabym go pozdrowić, życząc mu szybkiego powrotu do zdrowia. Mam dużo konfitur – czerwone borówki i żurawiny z gruszkami swojej roboty. Rada bym je przesłała dla chorego na apetyt, ale nie wiem czy można?

A.

 

Słupsk, 28.08.1993

Droga Pani Izabello,

            Zbliżają się Pani imieniny. W ubiegłym roku też pamiętałam, tylko że wtedy „ogłuszona” byłam tą niespodziewaną wiadomością o mojej nagrodzie literackiej i związanej z nią uroczystością w dniu 5 września. I tamże, w czasie tej uroczystości usłyszałam słowa o Pani imieninach wśród gości. Myślałam wtedy, że napiszę do Pani długi list, a skończyło się na tym, że podpisałam tylko owy pamiętny druczek dla Pani. Ten czas tak szybko biegnie. Dziś chciałabym napisać do Pani serdeczniej, a sama nie wiem jak i z czego zacząć. I co mogłoby Panią najbardziej zainteresować. Była Pani u mnie z ową ekipą filmową w ubiegłym roku i poznała moje mieszkanko, w którym zakrzątnęła się Pani (by mnie wyręczyć) wiedząc lepiej ode mnie, gdzie co leży. A ja w tej chwili siedzę przy biurku blisko okna, bo mamy dzisiaj ciemny, deszczowy dzień, i myślę o Pani. Nie chcę powtarzać, ile Pani zawdzięczam, choćby za samą opiekę, jaką mnie Pani, wraz z Lechem Bądkowskim darzyła i zachęcała do pisania, ponieważ wtenczas wydawało mi się, że wystarczała ta pierwsza moja broszurka Miód i mleko. I koniec. I tak by było zostało, gdyby Pani nie przestawała nalegać. Więc nabrałam odwagi i chęci i radości twórczej, którą potem żyłam. I tak się zaczęło. Od tego czasu ubiegło już wiele lat. Odeszło wiele cennych ludzi. A ja wciąż żyję. W tych dniach była u mnie studentka Uniwersytetu Gdańskiego Mirosława Rekowska, przynosząc mi odbitkę swojej pracy magisterskiej na temat mojej literatury (teraz już piąta albo szósta osoba). Promotorem jej był dr J[erzy]. Samp. A mnie trudno uwierzyć, że aż do tego doszło, że na Uniwersytecie Gdańskim zwrócono uwagę na moją literaturę, debatują o niej, a ja chciałam poprzestać na pierwszym tomiku, Miodzie i mleku… Ale zapewne interesuje Panią, co jeszcze zostanie wydane. Broszurkę pt. Seweryna wydał Wojciech Kiedrowski, zresztą bardzo ładnie. Ma wyjść książka pod ogólnym tytułem Mrok i świt opracowana przez red. Marię Kowalewską. E[dmund] Puzdrowski napisał wstęp. Jest to zestaw różnych opowiadań, niektórych publikowanych w „Pomeranii”. Wszystko to uprzednio leżało u Wojtka Kiedrowskiego, a zabrał to od niego Józek B[orzyszkowski], zostawiając Sewerynę. Gotowy czystopis – nie wiem, gdzie się teraz znajduje. Od Marii Kowalewskiej otrzymałam pozdrowienie imieninowe aż z Wałbrzycha, gdzie teraz u krewnych przebywa, a o książce tyle, że nie wie, na jakim etapie ona się znajduje, co zupełnie zrozumiałe. Ale myślę, że wie coś o niej p. Z[ygmunt] Szultka, bo przy pożegnaniu się ze mną, na moich imieninach, choć nie było o tym mowy, powiedział, że mogę być spokojna, bo książka zostanie wydana, i prędko wychodził. Zdziwiona obejrzałam się za Józkiem, ale ten już był na schodach. (…)

Pierwszy raz na moich urodzinach nie znalazł się Wojtek Kiedrowski i Edmund Puzdrowski. Ale W.K. był u mnie wraz z żoną, panią Renatą jeszcze na początku lipca, przywożąc mi owe egzemplarze Seweryny. A że uprzednio nie przysłał mi korekty, bałam się błędów drukarskich, jakie w pierwszych tomikach zaistniały, a o korektę Czerwone róże też się wykłócałam, wpierw, zamiast podziwiać okładkę i dobry papier, wpierw na ich oczach wertowałam w środku książki, szukając owych błędów, a oni oboje na mnie patrzą, aż wreszcie p. Wojtek na mnie wrzasnął – A okładka?!

Czasem się człowiek zapomina, a im jestem starsza, tym bardziej. Roztargniona i gapiowata. Zanim Włodek zrobił tę okładkę, wpierw musiał przeczytać tekst, jaki mu dał Wojtek K. Może bał się jakiś nowoczesnych „dreksli”, niepasujących do treści. Bo ja tak. A więc Włodek przeczytał tekst i się rozpłakał. Zadzwonił do mnie pytając, co to za literatura, przy której czytając trzeba płakać. A ja wiem, że on, malując, też płacze. Szczególnie tych o kolorze nieskończonej przestrzeni nieba. (…)

Już w sierpniu dni robią się szybko krótsze i znowu nastąpi zima. Mam takie wrażenie, że jej nie przeżyję. Ale znowu sprowadził się do mnie świerszcz, który gdzieś w ścianie przy piecu się umieścił i wieczorem świerka. Nawet z tego się cieszę. Bo choć lubię absolutną samotność. On niech sobie śpiewa.

Teraz są deszcze i mogą u Pani na Dziewczej Górze rosnąc grzyby, choć lubią rosnąć w starszych lasach. Ale rydze w murawie wszędzie, gdzie są piaski. Życzę Pani przy ich szukaniu, potrzebnego wypoczynku w Gdańsku.

A moje zdrowie to takie siakie. Czuję, że jestem coraz słabsza. Zawsze rada wyjeżdżałam w moje strony, w obecne lato nigdzie już nie wyjeżdżałam. A więc w ubiegłe lato byłam w moich stronach po raz ostatni. I w Zaworach też. (…) Teraz capnęły mnie stare, słabe lata. Więc przypomniałam sobie przysłowie: „Lepiej być młodym, choć w baraniej skórze”. Dziś nie chcę mi się nawet pojechać do córki na niedzielny obiad. Chyba, że zawiozą mnie do kościoła. Ale i tak nie jestem już ta sama, co kiedyś. Muszę koniecznie usiąść i oglądam się na ławki, a młodzież, jak mnie zobaczy, czym prędzej wyskakuje z nich, by mi ustąpić miejsce. To jak ja muszę wyglądać? Lubiłam w kościele śpiewać. A teraz niech ja spróbuję. Z gardła wydobywam jakiś ochrypły chrobot i zaraz ktoś na mnie się obejrzy, więc zamilknę.

A więc kończąc list, życzę Pani wiele szczęścia i zdrowia. Pozdrawiam też Panią bardzo serdecznie i ściskam.

 

                                                                                               Anna Ł.

                                                                                   stara kobieta i świerszcz

 

Ps.

Nie mogę odnaleźć adresu do Pani na Dziewczą Górę. Nie pamiętam czy poczta jest na Chmielno, czy Garcz. Więc piszę na Gdańsk. Choć cały czas wyobrażałam sobie Panią na wsi.

A.

 

Słupsk, Nowy Rok 1994

 

Droga Pani Izabello,

W życiu najtrudniejszy jest wiek starości, kiedy by się wiele chciało zdziałać, a nie ma tej siły. Właściwie to do Pani napisać chciałam najpierw zaraz po Świętach, a stało się, że odpisuję ostatniej, już po Nowym Roku. Mamy ciemne, krótkie dni, a przy lampach źle widzę.

Najpierw podziękować Pani chciałam za zorganizowanie promocji Seweryny. Było na niej sporo zainteresowanych osób. Podobno zaraz wieczorem w gdańskiej lokalnej telewizji były fragmenty mszy św. z kaplicy św. Jacka i to spotkanie w Domu Kaszubskim. A po tygodniu zainteresowani znowu nagrali sobie na taśmę reportaż z tego dnia z Rodnej Zemi. Do Słupska dochodzi tylko Szczecin, prócz Włodka, Ziemek miał koncert, doniosła mi o tym wszystkim jedna z nauczycielek z Pruszcza Gdańskiego, pochodząca z rodziny Rekowskich, naszych byłych sąsiadów z Parzyna, która zna moje wspomnienia III tomu, w którym opisuję wiecznie zmartwionego jej dziadka Rekowskiego z chorymi nogami, i chorą jego córkę Martę, dla której sprowadził owego znachora i historię z nocnikiem, który na płocie wisząc, przestrzelił mój brat – Alfons, i mama nasza musiała go odkupić. Dziś z tego wszyscy się śmieją, bo najmłodsza córka Rekowskiego jeszcze żyje i to potwierdziła. Teraz wnuczka Rekowskiego, nauczycielka z Pruszcza na święta przyjechała zarówno z Seweryną jak i nagranymi audycjami w moje strony do Brus, gdzie właśnie mieszka jej stara ciocia, córka Rekowskiego, żeby to pokazać na święta. A wszystko to dzięki Pani. Moja literatura na Kaszubach jest chętnie czytana. W niektórych bibliotekach kradną je i wolą zapłacić za książkę grube odszkodowanie. A ja w siebie nie wierzyłam, a Pani i niezapomniany Lech Bądkowski mnie wciąż zachęcali, więc po wielu jego cennych uwagach nabrałam odwagi i rozpisałam się. Wiele osób niekaszubów po przeczytaniu moich wspomnień, pokochało ten nielubiany przez nich region. Napisało do mnie wiele nieznanych mi osób, a niedawno jakiś adwokat z Chełmna (Józek B[orzyszkowski] go zna), że w II tomie prawie od początku do końca wspominam jego stryja Piotra Tchórzewskiego, i zapytuje, czy ja coś więcej wiem o zaginionym na wojnie jego krewniaku i jak toczyły się jego losy życiowe przed wojną. Napisałam co wiedziałam, pomijając tylko to, że o mały figiel byłabym została jego żoną. Napisał do mnie Ferdinand Neureiter o Sewerynę – dowiedział się o niej z „Pomeranii”. Wysłałam. Zaraz potem nadeszła dziwnie gruba koperta z Austrii, a w niej rygiel marcypanu z jego wizytówką: „Otrzymałem, dziękuję”. Prace magisterskie o moich książkach napisało już sporo osób. Ostatnie trzy zapamiętałam: nauczycielka z Wicka pod kierunkiem dr. Zbigniewa Zielonki w Słupsku, Teresa Wegner z Pamiętowa pod kierunkiem dr. Jana Drzeżdżona, a ostatnia Mirosława Rekowska-Torpet pod kierunkiem [dr.] Jerzego Sampa. A w trakcie pisania pracy jest Hanna Rekowska z Piły. Była u mnie już 2 razy. Dziś oczekuję – bo dzwoniła do mnie kierowniczka nowej placówki Biblioteki Miejskiej w Zatorzu, że bardzo pragnie mnie zapoznać i zjawi się u mnie krótko po Nowym Roku. Zapomniałam ją uprzedzić, że zobaczy starą, zdziadziałą kobietę. Jednak w ubiegłym roku na weselu wnuka Piotra (Wiery syna) tańczyłam z ultragrzecznym gdańskim wnukiem – Ziemowitem walca, i nic mi się nie stało. Znany rzeźbiarz Stanisław Popławski mówił mi, że Ziemek przypomina mu mego męża, którego znał od dziecka, usłużny i grzeczny. (…)

W dzień Sylwestra ja też wzdychałam i zadumałam się, jaki też będzie ten Nowy Rok dla mnie, w którym stuknie mi 90-ka. Obym przed odejściem z tego świata nie musiała długo leżeć. Dotychczas się cieszę, że mogę mieszkać sama. Robię co chcę, odpoczywam i zamyślam się jak długo chcę i swobodnie popłaczę sobie, jak mi smutno. Jestem absolutnie wolnym człowiekiem, choć przez całe życie nim nie byłam. Zawsze kogoś musiałam słuchać i dla ogólnej zgody poddawać się. A że teraz od czasu do czasu coś dolega, jak to w tym wieku (reumatyzm, serce), pojawił się teraz w polskich aptekach starodawny niemiecki lek „Amol”, którym jeszcze przed I wojną światową nasza sąsiadka Heringowa tym środkiem nacierała krzyże jej starego męża, cierpiącego na „Hexenschuss” [lumbago]. Dobrze to pamiętam, bo oboje na mnie tupali nogą, raz on raz ona, abym odeszła i nie przyglądała się tej czynności. Dziś kupiłam sobie ten „Amol”, który łagodzi każde cierpienie, czy ból głowy czy żołądek. Mam kłopoty z zasypianiem, jednak jak tylko natrę nim skronie, natychmiast zasnę i nazajutrz czuję się wypoczęta. Od gwiazdki dni robią się dłuższe, to i samopoczucie się poprawi. A będzie cieplej, bez śniegu, to sobie śmiało wyjdę na ulicę, choć wiem, że już tylko straszę ludzi. Zmarła moja najbardziej lubiana aktorka Ryszarda Hanin, którą lubiłam słuchać w słuchowiskach, z powodu jej charakterystycznego tembru głosu. Treść słuchowiska nigdy mi się nie poplątała, jeśli grała w nim ona. Z powodu mego słabego wzroku słucham najczęściej radia. Świetny wynalazek. Bo nie tracę czasu i podczas słuchania zawsze coś robię. W tej chwili mamy zawieruchę śnieżną i przez chwilę przyglądałam się jej z okna. Pamiętam ostatnią zimę przed I wojną światową. Miałam wtedy 9 lat, dziś 90. Wtenczas pierwsza wigilia, gwiazdki bez baronostwa, bez prezentów, za to w święta pełno gości. Śpiewano i tańczono przy muzyce organek ustnych. Potem następowały smutne lata wojny pierwszej, a wkrótce drugiej. Dziś na całym świecie są zamieszki, panuje niepokój. Zawsze gdzieś na świecie wojna się toczy, a ludzie cierpią. I dlaczego ten bezsens?

            A śnieg znowu wieje, jak to na Trzech Króli. U nas w Słupsku zawsze jest chłodniej niż w Gdańsku.

Już od 3-go stycznia pisze ten list, bo zawsze ktoś miły zajrzy do mnie – wizyty poświąteczne, a wieczorem przy świetle źle widzę. Aż wreszcie niepodziewanie zajrzał do mnie Włodek. Miał tu sprawę do załatwienia, na wpół służbową – powiedział uśmiechnięty i patrzał na mnie. Zdjął z siebie okrywkę razem z żakietem i był w cienkiej koszuli. (…) Oddał mi projekt okładki do mojej ostatniej książki pt. Mrok i świt, która drukowana ma być w Słupsku. Zająć się tym chciał p. Zygmunt Szultka. Tylko nie wiem kiedy? Jest zagoniony, zalatany. No i wydanie książki jest dziś bardzo kosztowne. A im dłużej zwlekamy, tym będzie droższe. Sewerynę wydał p. Wojciech Kiedrowski. Ładnie wydał. Warto było mu ją do druku oddać, mimo tych przekąsów, jakich musiałam wysłuchać. Nie wiem też, kto robił korektę autorską. Brakuje tam na stronie 30, rząd 10 zdanie: „Teraz tu już nikt w glinie nie grzęźnie”, moim zdaniem bardzo potrzebny zwrot. Bo kiedyś „on”, w glinie grzęznąć, od niej odszedł, dziś wracając do niej, droga była piękna, a nie było jej.

            A wracając do ostatniej mojej książki, która wydana ma być w Słupsku, są to razem cztery opowiadania pod ogólnym tytułem Mrok i świt. Wstęp do niej napisać miał Edmund Puzdrowski, a nie bardzo chciał, zwlekał. Domyśliłam się dlaczego. Pisząc to opowiadanie na konkurs, spieszyłam się. Miał tam być temat o Słupsku. Więc „kulałam” nieco. (Mówię na to: groch z kapustą). Nikt tego czytając nie spostrzegł, że utwór się walił, słupskie jury nawet je wyróżniło, jednak taki Puzdrowski na pewno to zauważył. No ale wreszcie podobno wstęp napisał. Teraz wszystko zależy od finansów.

            Gratuluję Pani wody na tak odległym pustkowiu! To wielka rzecz. Wyobrażam sobie tę radość sąsiednich pustkowiaków. Jest woda, jest wszystko! A to zalesione piaszczyste pole teraz na pewno przekształciło się w piękny pachnący lasek gajowy, w którym rosną „gąski”, a w murawie rydze. Życzę Pani wiele radości i zdrowych nerwów, wypoczywając w takim otoczeniu i ciszy.

Bardzo serdecznie Panią ściskam – Anna Ł. i dziękuję za wszystko, co Pani dla mnie kiedyś zrobiła.

 

Słupsk, Wielkanoc 1994

 

Pozdrowienia świąteczne z wiosennymi kwiatuszkami dla kochanej Pani Izy!

 

            Na pewno odpoczywać będzie Pani w tych dniach, a ja mimo woli myślą sięgać będę do utrwalonych u mnie czasów – w duchu nazywam je: „czasy Bądkowskich i Izy”, wówczas dla mnie pełnych życzliwości i rad – żałuję, że zniszczyłam jego listy – w tym roku mamy 10-lecie jego odejścia. Tegoroczna wczesna Wielkanoc może być chłodna. I w święto będę u Wiery (córki), w drugie wszyscy odjadą do Gdańska na uroczystość chrztu drugiego mego prawnuka Mikołaja Łajminga, urodzonego w styczniu. A ja zostanę u siebie sama jedna, i jak zawsze przy piecu, przygarbiona i zamyślona. Tak już jest, że stary człowiek, jeśli ma rozum, sam powinien powoli usunąć się na bok, jeśli czuje się niepotrzebnym. A starość przyszła do mnie po cichu, chyba skradała się, bo nie wiem kiedy. Całe życie sama uczyłam się, jak by tu najlepiej żyć, pchając się wszędzie, a już trzeba je kończyć. Przepraszam za niestosowny temat na Wielkanoc, zamiast życzyć Pani zdrowia i wypoczynku z dala od gdańskiego gwaru i wiele radości z przyrody na Dzewczej Górze.

Ps. Odradziłabym szpadel, za wielki wysiłek, co innego siać, pielić, zbierać plony. Powodzenia życzę.

Anna Ł.

 

 

Korespondencja Wojciecha Kiedrowskiego do Anny Łajming

 

Pani Anno,

przed chwilą otrzymałem list. Pewnie Pani nie wie, jaką radość taki list wnosi do naszego domu. Renia chciałaby bym głośno czytał. A ja sobie powtarzam: jak to dobry Bóg sprawił, że zetknął mnie z Panią. To zawsze jest uczta duchowa, była wtedy, gdy otrzymywałem opowiadania, pierwsze kartki wspomnień i jest – gdy otrzymuję listy.

Gdybym „był wybrany” to naprawdę wiosną (maj-czerwiec) chętnie powiódłbym Panią do Leśna i Przymuszewa. Zabrałbym – może Włodka, a może Wierę. Będzie chciała także Renia. Już będę miał nowy samochód, bardzo wygodny.

Dzisiaj – proszę przyjąć Wyspę jak marzenie Szczesiaka. To już czwarta książka z serii „łajmingowskiej”, jako że do wszystkich robi okładki (bardzo udane, prawda?) Włodek.

Wyspa to rzecz o Ostrowiu Wielkim, który był nieraz widoczny z brzegu Wdzydzkiego, gdzie ongiś się spotykaliśmy na literackich, kaszubskich zeńdzeniach.

            Pani Anno! Nie musi Pani ani tego czytać ani spieszyć się z pisaniem. Wiem, że nadmiar listów, jakby konieczności odpisywania Panią męczy. Będę przesyłał książki, bo taka moja powinność. A Pani w wolnej chwili, gdy będzie taka potrzeba „wspomni” coś dla mnie – ku mojej radości.

 

Wojtek i Renia, którą nieco grypa zmogła

12.03.96

Dopisek WK: List ten odbiłem-kserowałem 26.09 2007 r. przed zwróceniem do Wiery, która go wcześniej udostępniła E. Puzdrowskiemu.

Pamiątkowa karta przygotowana przez Wojciecha Kiedrowskiego z okazji przyznania Annie Łajming Słupskiej Nagrody Literackiej w 1992 roku.

List Wojciecha Kiedrowskiego do Anny Łajming.

Pamiątkowy wpis ofiarowany Renacie i Wojciechowi Kiedrowskim przez Annę Łajming w jednej z części jej trylogii – "Młodości".

Anna Łajming i Wojciech Kiedrowski. Fot. archiwum WK

 

 

Komentarze do wpisu (0)

Napisz komentarz