Ważna rocznica - Grudzień 1970 w Gdyni

0
Ważna rocznica - Grudzień 1970 w Gdyni

Grudzień 1970 

Ważna rocznica 

            W 2020 roku mija pięćdziesiąta rocznica krwawych wydarzeń grudniowych, które miały miejsce w kilku miastach Pomorza – Gdańska, Gdyni, Szczecina oraz Elbląga. Grudzień 1970 na zawsze będzie kojarzyć się ze zbrodnią władzy popełnioną na własnych obywatelach. Gdynia została najbardziej doświadczona w tej kwestii. W tym mieście zginęło najwięcej osób – liczba ofiar obejmuje 18 zabitych i setki rannych. Grudzień ‘70 w Gdyni to jeden z tragicznych składników DNA młodego miasta, przypominam tę historię korzystając z materiałów dziennikarki Wiesławy Kwiatkowskiej (1936‒2006), która jako pierwsza zbierała relacje i walczyła o pamięć tej tragedii oraz ze wspomnień uczestnika grudniowej masakry – gdynianina pochodzącego z kaszubskiej rodziny ‒ Jerzego Miotke, wówczas 19-letniego pracownika Stoczni im. Komuny Paryskiej, a w późniejszych latach działacza NSZZ „Solidarność” i samorządowca – wiceprezydenta Gdyni oraz wiceprzewodniczącego Rady Miasta Gdyni w latach 1998‒2014.

 

Po pięćdziesięciu latach wiemy już, że przyczyny grudniowej masakry były bardzo złożone i dokładnie konstruowane na wysokich szczeblach komunistycznej władzy, która planowała obsadzić najwyższe stanowiska według nowego klucza i zastąpić dotychczasowego I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułkę – Edwardem Gierkiem. Dokonano tego pośrednio na skutek wyprowadzenia robotników na ulicę i doprowadzenia do zamieszek. Prawdopodobnie o części tych zakulisowych działań nie dowiemy się nigdy. Większość z głównych twórców tego planu już nie żyje, a przeważająca część dokumentów została zniszczona. Z pewnością widoczną iskrą do grudniowego wybuchu była 30-procentowa podwyżka cen artkułów spożywczych, którą wprowadzono dziesięć dni przed Świętami Bożego Narodzenia. Ważnymi elementami były także: coraz słabiej funkcjonująca polska gospodarka socjalistyczna, zamrożone płace, a w związku z tym ‒ ogólne niezadowolenie społeczne.

 

Strajk

14 grudnia strajki robotnicze rozpoczęły się w Gdańsku, dzień później w Gdyni, a w następnych dniach w Elblągu i Szczecinie. Charakterystyczną cechą strajku gdyńskiego w jego pierwszym etapie był spokojny i zorganizowany przebieg, któremu towarzyszyło podpisanie porozumienia pomiędzy władzą a robotnikami. Jego tragicznym wyróżnikiem jest także to, że został najbardziej krwawo stłumiony przez komunistyczną władzę. Gdyński protest został zainicjowany rankiem 15 grudnia przez robotników Stoczni im. Komuny Paryskiej, którzy ruszyli pochodem ulicami: Polską, Chrzanowskiego, Portową i Świętojańską w stronę siedziby Komitetu Miejskiego PZPR przy ul. Władysława IV (obecny budynek ZUS), śpiewając m.in. międzynarodówkę i skandując hasło – suche bułki dla Gomułki, nawiązujące do niedawnych podwyżek cen. Po drodze przyłączali się pracownicy innych dużych zakładów – Portu, Stoczni Remontowej, Dalmoru, Unimoru (późniejszego Radmoru) oraz mniejszych przedsiębiorstw. Na trasie podchodu wyczuwało się dużą akceptację społeczną, wielu mieszkańców Gdyni otwierało okna i klaskało. Po dotarciu do siedziby miejskiej PZPR, robotnicy żądali spotkania z I sekretarzem. Budynek partii świecił jednak pustkami, partyjni sekretarze schronili się przed protestującymi w gmachu dowództwa Marynarki Wojennej przy Skwerze Kościuszki. Tłum ruszył pod Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przy al. Czołgistów (obecny budynek Urzędu Miasta Gdyni przy al. Marszałka Piłsudskiego). Przed gmachem zebrało się około 5-6 tys. protestujących. Ich delegacja została przyjęta przez przerażonego przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej Jana Mariańskiego, który podpisał wstępne porozumienie i obiecał przekazać żądania robotników wicepremierowi Stanisławowi Kociołkowi, co spotkało się z zadowoleniem wśród strajkujących, dając złudne poczucie, że z władzą da się pertraktować.

Przerażenie Jana Mariańskiego wynikało z dwóch powodów – najważniejszym był fakt, że przewodniczący wiedział, że w tym samym czasie na ulicach Gdańska toczy się już regularna bitwa protestujących z milicją, oraz że płonie tam budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Po drugie – w Gdyni, w latach PRL – było to pierwsze tak duże wystąpienie przeciwko komunistycznej władzy. Porozumienie podpisane w Gdyni pomiędzy władzą a społeczeństwem było pierwszym tego typu w dziejach PRL. Wkrótce po tym został powołany Główny Komitet Strajkowy, który ulokował się w Zakładowym Domu Kultury przy ul. Polskiej. Jego przedstawiciele obradowali legalnie za zezwoleniem dyrektora Portu  Zygmunta Rosiaka, w międzyczasie władze strajkowe odwiedził wspomniany wcześniej przewodniczący Jan Mariański. Sytuacja zmieniła się parę godzin później – o północy milicja przeprowadziła pacyfikację, a pobitych członków komitetu strajkowego przewieziono do więzienia w Wejherowie. Kolejne aresztowania odbywały się w mieszkaniach robotników w dalszej części nocy.

Następnego dnia, stoczniowcy nie podjęli pracy, a ich gniew skierował się w stronę kierownictwa zakładu. Głównym żądaniem było uwolnienie aresztowanych. Delegacja stoczniowców ponownie udała się do Prezydium przy al. Czołgistów, a później do dowództwa Marynarki Wojennej, gdzie została przyjęta przez admirała Ludwika Janczyszyna  i jego  zastępcę do spraw politycznych Władysława Szczerkowskiego, którzy zagrozili zbrojną interwencją i zniszczeniem stoczni. Wstrząśnięci członkowie delegacji powrócili do swego zakładu. Strajkujący ogłosili, że w przypadku nieuwolnienia aresztowanych, następnego dnia załoga stoczni wyjdzie na ulice Gdyni. Wokół stoczni stali już rozlokowani żołnierze 11. Kołobrzeskiej Brygady, która zablokowała port rozmieszczając sporo transporterów opancerzonych i wojska z bronią maszynową i widocznym zapasem amunicji. Ludność cywilna próbowała rozmawiać z żołnierzami i dzielić się żywnością. Wówczas nie przeczuwano jeszcze najgorszego. Po południu do wojskowych dołączyły oddziały milicji. W kolejnych godzinach wojsko zajęło stocznię, a w pobliskim porcie ulokował się sztab Marynarki Wojennej.

Ze Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego nadeszła wiadomość o zawieszeniu pracy w stoczniach. Mimo tego wieczorem wicepremier Stanisław Kociołek wygłosił w TVP Gdańsk przemówienie, w którym wzywał, aby stoczniowcy przystąpili następnego dnia do pracy. Apel ten był jeszcze powtarzany. Tego samego wieczora dyrekcja stoczni uruchomiła kilkudziesięcioosobowy zespół mający za zadanie informować robotników, że praca w zakładzie została jednak wstrzymana. Przekazanie tej informacji kilku tysiącom pracowników, mieszkającym nie tylko w Gdyni, ale także w sąsiednich miastach oraz  wsiach i w większości nieposiadających telefonów, było niemożliwe. W godzinach nocnych, do Gdyni przybyła 8. Dywizja Zmechanizowana z dużą ilością sprzętu, dowodzona przez płk. Stanisława Kruczka.

 

Czarny Czwartek

 

            Wczesnym rankiem część stoczniowców, portowców i pracowników innych, mniejszych przedsiębiorstw podążyła na pierwszą zmianę do swych zakładów, napotykając w okolicy przystanku SKM Gdynia Stocznia na blokadę wojskowo-milicyjną zagradzającą dalszą drogę. Przez megafony nadawano komunikaty, nawołujące robotników do rozejścia się. W tym samym czasie pociągi SKM dowoziły kolejnych robotników, powodując gęstnienie tłoku i niemożliwość szybkiego wycofania się zdezorientowanego tłumu. Około szóstej rano padła pierwsza salwa z działa czołgu, a wkrótce po tym ppłk Władysław Łomot wydał rozkaz otwarcia ognia z broni maszynowej ręcznej.

Swą drogę do pracy tego dnia tak wspomina Jerzy Miotke: ze Śródmieścia pojechałem w stronę stoczni autobusem linii 104, który dojechał zaledwie do Placu Konstytucji i nagle zakończył trasę, przez megafony słyszałem komunikat o zakończeniu podróży, co wprawiło mnie w zdziwienie, tym bardziej, że dzień wcześniej wieczorem słyszałem w telewizji wicepremiera Kociołka, nawołującego do stawienia się w zakładach pracy. Wśród około 100 osób spotkałem swego mistrza ze stoczniowego wydziału Włodzimierza Baczyńskiego oraz sąsiada z bloku Czesława Wójcika. Wspólnie z tłumem idziemy ul. Marchlewskiego (obecna ul. Janka Wiśniewskiego) w stronę stoczni. Gdy jesteśmy około sto metrów przed wiaduktem, zatrzymuje nas potężny huk, a następnie serie z karabinów maszynowych. Wokół krzyk ludzi, strach i niepewność. Cześć osób próbuje się wycofać w stronę Dworca Głównego, ale wciąż dochodzą nowi, zdezorientowani, pchający się do przodu. Pamiętam, że doszedłem do wiaduktu, przesuwając się wzdłuż betonowego ogrodzenia, dającego jakąś ochronę. Stałem tam chyba pół godziny przypatrując się tej tragedii. Słyszałem okrzyki: „mordercy” i „gestapo”. Pierwszych rannych i zabitych wywożą około 7.00, czyli godzinę od pierwszych strzałów. Część lżej rannych ucieka z pomocą innych w stronę Śródmieścia. Wśród nich jest kolega ze stoczni  Tadeusz Królczyk, kadłubowiec, który ma otwarte rany obu goleni. Po jakimś czasie wracam znów ulicą Marchlewskiego do przystanku Gdynia Stocznia. Wokół krzyk, czasem płacz ludzki, wśród wielu osób widzę sporo kolegów stoczniowców oraz uczniów ze Szkoły Budowy Okrętów. Około 8.30 wracam do Śródmieścia, widzę wiele karetek i samochodów osobowych, wiozących rannych w stronę Szpitala Miejskiego na placu Kaszubskim. Wokół zgiełk, huk petard, woń gazu łzawiącego i potęgujący się strach. W okolicy ul. 10 Lutego dostrzegam kilkusetosobową grupę, niosącą na białych drzwiach jednego z zabitych, widzę, że dwóch niosących to moi koledzy Jerzy Uszpik i Jerzy Wieczorek. Dołączam do nich. Będąc na wysokości siedziby Polskich Linii Oceanicznych próbuję oszacować wielkość tłumu – według mnie jest około tysiąca osób. Kawałek za Kinem Warszawa pozostawiam tłum i idę do naszego rodzinnego domu przy ul. Abrahama, gdzie czeka na mnie przerażona matka, która przekazuje mi, że moje młodsze siostry: Krystyna i Maria oraz brat Lucjan nie wrócili ze szkół. Idę ich szukać, ale nie odnajduję żadnego z nich. W okolicy ul. Bema legitymuje mnie patrol milicyjny, który dopytuje się co tutaj robię? Odpowiadam zgodnie z prawdą, że matka kazała mi szukać młodszego rodzeństwa. Jeden z milicjantów chwyta mnie za kark i dostaję dwa uderzenia milicyjną pałką. Staram się ratować mówiąc, że w pobliżu mieszka przy ul. Kilińskiego 2 moja ciotka Stefania Fudalewska. Milicjanci przepychają mnie w stronę tej ulicy, aż do wskazanego budynku, sprawdzając na liście lokatorów czy jest tam takie nazwisko. Na pożegnanie dostaję jeszcze raz pałką i stwierdzenie – „przyjechaliśmy aż z Elbląga tłuc chuliganów w Gdyni”! Po południu wracam do domu, plecy bolą, ale raduję się, że rodzeństwo jest całe i zdrowe. Z okna mieszkania widzę na ulicach regularną bitwę i latające śmigłowce milicyjne, zrzucające petardy. Odgłosy zamieszek nie milkną do zmierzchu.

 

Jerzy Miotke idący w pochodzie, obok zabitego Zbyszka Godlewskiego niesionego na drzwiach. Archiwum IPN

 

Do dziś nie jest znane ile osób zginęło w pierwszych godzinach w okolicy przystanku Gdynia Stocznia, a ile osób odniosło rany. Należy zauważyć, że wojsko używało broni o typowo „wojennym” przeznaczeniu, dużej sile rażenia i rozrzucie. Część pocisków odbijała się od betonowych części wiaduktu oraz bruku, powodując niezwykle niebezpieczne rykoszety. Ich cechą charakterystyczną jest powodowanie rozległych oraz bardzo groźnych ran.

Na wieść o tragicznych wydarzeniach w okolicy przystanku Gdyni-Stoczni ze Śródmieścia ruszył spory tłum protestujących. Po jego dojściu w okolice drewnianego wiaduktu, jeden z zabitych robotników został ułożony na drzwiach i poniesiony ulicami miasta na czele pochodu. Był to Zbyszek Godlewski – osiemnastoletni pracownik gdyńskiego Portu, który przeszedł do historii w znanej balladzie jako symboliczny Janek Wiśniewski. Tłum podążył ul. Czerwonych Kosynierów (obecnie ul. Morska), tunelem pod dworcem, 10 Lutego i Świętojańską, aby dojść do gmachu Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, gdzie dwa dni wcześniej robotnicy podpisali – jak się okazało ‒ nic niewarte porozumienie. Członkowie demonstracji byli wielokrotnie atakowani podczas swej trasy przez śmigłowce milicyjne, które zrzucały petardy i gazy łzawiące. Pod gmachem Prezydium demonstrujący zostali zaatakowani i rozproszeni przez oddziały ZOMO (Zmotoryzowane Oddział Milicji Obywatelskiej) znane wielokrotnie w historii PRL-u ze swej brutalności.  W tym miejscu zginęły kolejne osoby. Oddziały milicji przejęły w krótkim czasie kontrolę nad obszarem w okolicy Prezydium, którego budynek stał się swoistą katownią dla wielu zatrzymanych. Milicja urządzała tam przetrzymywanym „ścieżki zdrowia” bijąc pałkami i obcinając włosy kawałkami szkła. W ciągu dnia na ulicach Gdyni w różnych miejscach formowały się pochody, pacyfikowane przez ZOMO. Do historii przeszedł także jeden z nich, na którego czele dwie dziewczyny niosły transparent z wypisanym krwią napisem – krew naszych braci. W dalszych godzinach kolejne osoby giną w okolicy przystanku SKM Gdynia Wzgórze Nowotki (obecnie Gdynia Wzgórze Św. Maksymiliana) oraz siedziby Pogotowia Ratunkowego (ul. Żwirki i Wigury). W okolicach ul. Śląskiej trwa regularna bitwa, a protestujący wykorzystują kamienie z pobliskich nasypów kolejowych. W gdyńskiej akcji milicyjnej brała udział specjalna grupa, przywieziona do Gdyni przez członka KC PZPR Franciszka Szlachcica, do dziś zachowała się część nagrań dokumentujących działalność tej ekipy. Całość akcji koordynował obecny w Trójmieście wiceminister Ministerstwa Obrony Narodowej Grzegorz Korczyński (od 1945 r. pierwszy szef wojewódzkiego UB w Gdańsku).

Do historii przeszła także biało-czerwona flaga, którą okryto ciało Zbyszka Godlewskiego. Dziś możemy ją oglądać, obok innych cennych pamiątek, w Kaplicy Stoczniowców, Portowców i Ludzi Morza w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, którego proboszczem był ks. prałat Hilary Jastak – zwany Królem Kaszubów. Parafia NSPJ stała się oazą dla rodzin zabitych i rannych. Kościół w tym czasie był otwarty przez całą dobę. Zorganizowano pomoc duchową i materialną dla rodzin, które najbardziej ucierpiały. 20 grudnia 1970 roku ks. Jastak odprawił niedzielną mszę św. w intencji poległych na ulicach Gdyni. Świat i Polska nie dowiedziała się w tamtym czasie o gdyńskim, czarnym czwartku. Ks. Jastak przygotował szczegółowy przebieg wydarzeń grudniowych i przedstawił ten dokument prymasowi Polski.

 

Po grudniowej masakrze

18 grudnia na ulicach Gdyni panowała martwa cisza. Władza zdecydowała się na wprowadzenie godziny milicyjnej obowiązującej od godziny 17.00.  Dzień później rodzinom zabitych proponowano udział w pogrzebach w godzinach wieczornych i nocnych. Odbywały się one na Cmentarzu Witomińskim oraz poza Gdynią – na gdańskim Srebrzysku i Cmentarzu Łostowickim oraz w Sopocie.

Oficjalna lista zamordowanych obejmowała 41 osób (18 w Gdyni, 16 w Szczecinie,  9 w Gdańsku i 1 osoba w Elblągu). Rannych zostało 1164 osoby, zatrzymano około 3 tys. osób. Powszechnie uważano, że ofiar było więcej, w 1971 roku gdyńscy stoczniowcy uczestniczący w spotkaniu z delegacją rządową w Gdańsku domagali się ujawnienia pełnej listy. Nowy sekretarz KC PZPR Edward Gierek obiecał spełnić to żądanie, jednak już parę tygodni później prokurator wojewódzki Grzegorz Żyta rozesłał do podległych prokuratorów postanowienie, aby w związku śmiercią i ranieniem osób cywilnych w wyniku działań porządkowych nie wszczynać postępowań przygotowawczych. W marcu 1971 roku władze przeprowadziły ekshumacje zabitych w Gdyni. Ich ciała zostały przewiezione do miejsc zamieszkania i tam ponownie pochowane (Ręcin, Skępe, Sanok, Wejherowo, Goręczyno, Sopot i Elbląg), zamordowanych gdynian przenoszono w inne miejsca cmentarzy tego miasta. Władza starała się zacierać wszelkie możliwe ślady dotyczące grudniowej masakry.

Dziesięć lat później, 17 grudnia 1980 r., na fali Polskiego Sierpnia w miejscu, gdzie wojsko i milicja strzelała do robotników idących do pracy ‒ przy ul. Czechosłowackiej stanął pomnik Ofiar Grudnia 1970, zaprojektowany przez artystę Stanisława Gieradę. Jego elementy wykonali robotnicy wielu zakładów pracy, w tym Stoczni im. Komuny Paryskiej.

Pomnik Ofiar Grudnia nieopodal przystanku SKM Gdynia Stocznia. Fot. Andrzej Busler

 

Trzynaście lat później w pobliżu Urzędu Miasta Gdyni wzniesiono kolejny pomnik poświęcony grudniowej tragedii według projektu Ryszarda Semki, Sławoja Ostrowskiego oraz  Jana Netzla – wieloletniego członka Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Gdyni. Mocno zaangażowany w powstanie pomnika był Jerzy Miotke, który pełnił funkcję organizatora oraz kierownika budowy, negocjował zgodę na ulokowanie pomnika z właścicielami placu przy al. Piłsudskiego – rodziną Trawińskich. Ponadto koordynował wszystkie prace na terenie gdyńskiej stoczni – od zakupu nierdzewnych blach, skomplikowany transport przeszło 25-metrowego krzyża ze Stoczni Gdynia i montaż konstrukcji przy pomocy dźwigów Mostostalu na al. Marszałka Piłsudskiego. Sposób przewiezienia krzyża opracował inny stoczniowiec inż. Józef Lanc – znany także z działalności kaszubskiej w sąsiedniej Rumi. Dużym wsparciem dla projektantów w zakresie tworzenia dokumentacji technicznej oraz koordynacji poszczególnych wykonawców różnych branż był kolejny Kaszuba ‒ Jan Gawin z Urzędu Miasta Gdyni. Ostatecznie pomnik poświęcono 17 grudnia 1993 roku.

 

Pomnik Ofiar Grudnia przy al. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Fot. Andrzej Busler

 

8 października 1990 roku rozpoczęło się śledztwo w  sprawie Grudnia 1970. Do dziś nie doprowadziło ono do wskazania wszystkich winnych tej masakry. Osobą, która poświęciła wiele lat swego życia na przekazywanie prawdy o Grudniu ’70 w Gdyni była wspomniana na początku artykułu  publicystka Wiesława Kwiatkowska – uczestniczka tych wydarzeń, która publikowała wiele materiałów odnoszących się do tej tematyki, będąc szykanowana przez lata przez aparat władzy komunistycznej. Tę drogę kontynuuje jej córka – badaczka i popularyzatorka dziejów Gdyni – Małgorzata Sokołowska, wydając publikacje poświęcone także tej tematyce. Ostatnią z nich jest poszerzone wydanie książki Zbrodni bez kary, autorstwa Piotra Brzezińskiego, Roberta Chrzanowskiego i Anny Nadarzyńskiej-Piszczewiat. Publikacja ukazała się w związku 50. rocznicą Grudnia ’70. Małgorzata Sokołowska zadedykowała ją dwóm osobom – swej wspomnianej wcześniej matce Wiesławie Kwiatkowskiej (1936‒2006) oraz cudem ocalałemu z grudniowej masakry Adamowi Gotnerowi (1945‒2020) ‒ ugodzonemu sześcioma kulami podczas zajść w  okolicy przystanku SKM Gdynia Stocznia.

Po latach grudniowa masakra jest czasem określana mianem powstania grudniowego, co jest z pewnością sporym błędem. Jest to szczególnie zauważalne, gdy śledzimy historię od strony Gdyni, gdzie milicja i wojsko otworzyła ogień w stronę ludzi zwyczajnie podążających do pracy. Ale jednak nie było to powstanie. Choć nienawiść do kacyków partyjnych wybuchła ze straszną siłą, ludzie mieli zbyt wiele realizmu i byli zbyt słabo zorganizowani, by się na to ważyć. Zbuntowali się, bo mieli dość upokorzeń, a podwyżka cen przed świętami Bożego Narodzenia była kroplą przepełniającą miarę.

Andrzej Busler

 

 

Lista zabitych w Gdyni:

 

Brunon Drywa pochodzący z Tuchlinka koło Sierakowic, lat 34, pracownik Portu

Apolinary Łukasz Formela ur. w Pucku, lat 20, pracownik Dalmoru

Zygmunt Gliniecki, ur. w Gdyni, 15 lat, uczeń Szkoły Podstawowej nr 7 w Gdyni

Zbigniew Eugeniusz Godlewski ur. w Zielonej Górze, 18 lat, pracownik Portu

Jan Kałużny ur. w Sasinie, 21 lat, pracownik Portu

Jerzy Kuchcik ur. w Racięcinie, 20 lat, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Stanisław Lewandowski ur. w Żagnie, 26 lat, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Zbigniew Bogusław Nastały ur. w Wejherowie, 17 lat, uczeń Zasadniczej Szkoły Zawodowej Gdyńskiej Stoczni Remontowej

Józef Pawłowski ur. w Sukaczu, 24 lata, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Ludwik Piernicki ur. w Goręczynie, 20 lat, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Jan Polechońki ur. w Wojtkówce, 30 lat, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Zygmunt Ryszard Polito ur. w Gdyni, 24 lata, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Stanisław Sieradzan ur. w Gdyni, 18 lat, uczeń Technikum Chłodniczego w Gdyni

Jerzy Skonieczka ur. w Gdyni, 15 lat, uczeń Szkoły Podstawowej nr 32 w Gdyni

Marian Wójcik  ur. w Łukaszówce, 33 lata, pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej

Zbigniew Klemens Wycichowski ur. w Gdyni, 20 lat, pracownik Stoczni Marynarki Wojennej

Waldemar Jerzy Zajczonko ur. w Sopocie, 20 lat, student Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Gdańsku

Janusz Żebrowski ur. w Lipińskiem, 17 lat, uczeń, II Liceum Ogólnokształcącego w Gdyni

 

"Zbrodnia bez kary. Grudzień 1970 w Gdyni", obszerna publikacja wydana w 50. rocznicę masakry grudniowej.

 

Ulica Świętojańska w Gdyni i wystrój przypominający o 50. rocznicy Grudnia 70. Fot. Andrzej Busler

JEŚLI ZACIEKAWIŁ CIĘ TEN ARTYKUŁ POLECAMY KOLEJNY TEKST NAWIĄZUJĄCY DO TEJ TEMATYKI:

WSPOMNIENIA Z GRUDNIA 1970 - PRZEŻYŁEM

 

 

Komentarze do wpisu (0)

Submit
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium