Wspomnienie Renaty Kiedrowskiej - o naszym przyjacielu Lechu Bądkowskim

0
Wspomnienie Renaty Kiedrowskiej - o naszym przyjacielu Lechu Bądkowskim

Wspomnienie Renaty Kiedrowskiej

O naszym przyjacielu

 

Jednym z najbliższych współpracowników Lecha Bądkowskiego w społeczności kaszubskiej był Wojciech Kiedrowski – wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „Pomerania”, wydawca i działacz kaszubsko-pomorski, który odszedł do wieczności w 2011 roku. Przez wiele lat w działalności kaszubskiej wspierała go małżonka – Renata Kiedrowska. W roku 100. rocznicy urodzin Lecha Bądkowskiego, spotykam się w jej kartuskim domu, aby zebrać wspomnienia o tej ciekawej postaci.

 

Pamiętasz pierwsze spotkanie z Lechem?

RK: Tak, było to w sierpniu 1961 roku we Wdzydzach Kiszewskich i wiązało się z urodzinami poety Zbigniewa Szymańskiego. Był to początek znajomości z moim jak się później okazało, przyszłym mężem – Wojciechem Kiedrowskim, który od kilku lat był mocno związany ze społecznością Zrzeszenia Kaszubskiego. Poznaliśmy się miesiąc wcześniej na zjeździe koleżeńskim z okazji rocznicy Liceum Ogólnokształcącego im. Hieronima Derdowskiego w Kartuzach i niedługo potem, Wojtek postanowił przedstawić mnie swoim znajomym i zaprosił na wycieczkę do Wdzydz. Jechaliśmy tam po pracy, w sobotę – pociągiem do Gołunia, a później piechotą, polnymi drogami do Wdzydz Kiszewskich. Podczas drogi, Wojtek opowiadał mi o swoich znajomych, których miałam już niebawem poznać, o Leszku Bądkowskim, autorce książki Wyspa, której wówczas jeszcze nie znałam – Róży Ostrowskiej, wdzydzance Aneczce Ostrowskiej, literatach: Franciszku Fenikowskim, Zbyszku Szymańskim i małżeństwie Faców. Ponieważ w chacie u Aneczki Ostrowskiej nie było już miejsca, zaproponowano nam nocleg w pobliskim domu pani Turzyńskiej. Wieczorem, „dobrze zaopatrzeni”, popłynęliśmy kajakami do Gołunia, gdzie w leśniczówce czekał już na nas ze swą rodziną – Zbyszek Szymański. I tam odbyło się niezwykłe przyjęcie, przy świecach, bo była to wówczas jeszcze wieś niezelektryfikowana. Właśnie wtedy poznałam, dużo starszego Leszka, który był z pewnością ważną postacią, wiodącą prym w tym towarzystwie. To co zachowało mi się w pamięci z tego przyjęcia to z pewnością duża ilość alkoholu w szczególności dla młodej kobiety, która wcześniej spożywała go okazjonalnie i w małych ilościach. Żeby dotrzymać kroku reszcie gości musiałam trochę oszukiwać. Po tym spotkaniu wkupiłam się w nowo poznane towarzystwo, które stwierdziło, że Wojtek ma fajną, równą dziewczynę, która umie wypić! Takie były czasy PRL-u. Później, z Leszkiem spotykaliśmy się wielokrotnie, ale najbardziej zachowało mi się w głowie moje wesele w Kartuzach w rodzinnym domu przy ul. Kościuszki 6, które odbyło się 14 stycznia 1962 roku. Oczywiście zaprosiliśmy także Leszka, który troszkę spóźnił się do Kartuz. Pamiętam, że zachwycił się jedną z weselnych potraw – olbrzymim, faszerowanym, pięknie przystrojonym szczupakiem. Przypominam sobie także długie rozmowy mojego męża z Leszkiem podczas uroczystości weselnej. Do dziś, w naszym mieszkaniu jest ślubny prezent, który ofiarował nam Leszek – dwa piękne, dość stare, srebrne kieliszki, a na każdym z nich nasze wygrawerowane imiona z datą ślubu – 14.01.1962.

Podobny prezent otrzymałem z moją małżonką od Ciebie na nasz ślub...

RK: To już chyba taki rodzaj Leszkowej tradycji. Ze spotkań z nim w kolejnych latach pamiętam szczególnie te w Łączyńskiej Hucie, na Paszku, wspólnie z Izabellą Trojanowską i rodziną Lewnów, sylwestry i wiele innych radosnych, dobrych chwil naszego życia. Szczególnie piękna była zabawa sylwestrowa w roku 1968/69 i wiele zimowych wyjazdów ze śpiewami i tańcami w tym szarym czasie PRL-u. Pamiętam witających nas na progu odświętnie ubranych Państwa Helenę i Józefa Lewnów. To było inne życie, więzy pomiędzy ludźmi były chyba mocniejsze, więcej czasu spędzano razem. Okres PRL-u nie był wyłącznie czasem protestów i opozycji antykomunistycznej, to także nasza młodość, wspaniałe kontakty ze znajomymi i cieszenie się życiem. Do Łączyńskiej Huty najpierw jeździliśmy pod namiot, a później mieliśmy już swoje miejsce z niewielkim domkiem. Z gdańskich spotkań towarzyskich naszego kaszubskiego grona pamiętam wiele uroczystości imieninowych u Izabelli Trojanowskiej tzw. Izobary, na których bywał Leszek. Przywołuję w pamięci także jego korespondencję przesyłaną z podróży literackich z różnych, odległych części świata, a później bardzo ważną rolę w Sierpniu '80 i funkcję rzecznika Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

Dziś, wiele osób odwołuje się do idei Lecha Bądkowskiego, ukazując go jako postać niemal pomnikową. Ty znałaś go osobiście, wspólnie z mężem – Wojciechem spędzaliście razem wiele czasu, jak go wspominasz?

RK: Jako dobrego znajomego, ciepłego i serdecznego człowieka szukającego dialogu z każdym bliźnim. Z pewnością nie był postacią pomnikową, a człowiekiem z krwi i kości. Leszek nie lubił zbędnego patosu i pustosłowia. Był niezwykle inteligentny, często to można było odczuć w jego zręcznym dowcipie. Pamiętam taką dawną wizytę Lecha wspólnie z Frankiem Fenikowskim u nordowego pisarza Augustyna Necla, któremu oboje pomagali w twórczości i promocji jego dzieł. Przechodząc przez podwórko, Leszek zauważył biegającą niewielką świnkę, spojrzał na nią i wypalił do gospodarza – a co ona tu jeszcze robi? Gdy trójka literatów wróciła z długiej wyprawy pod rozewską latarnię, na stołach czekały już potrawy z tej właśnie świnki. Z początków mojej znajomości z Leszkiem pamiętam jego długie rozmowy z moją mamą, która świetnie znała język kaszubski, w tym różne dialekty. Opanowała je przez wiele lat pracy jako fryzjerka, mając klientki z różnych części Kaszub. Dla Lecha było to bardzo ciekawe, był to czas jego pracy nad tłumaczeniem kaszubskiej powieści Żëcé i przigòdë Remùsa.

Jaka była relacja twojego męża Wojciecha z Lechem, wiekowo dzieliła ich prawie dwudziestoletnia różnica?

RK: To była bardzo silna więź przyjacielska, Wojtek traktował go jako mentora, często radził się w wielu sprawach związanych z „Pomeranią”, kontaktach z cenzurą i innych. Leszek był z pewnością antykomunistą, ale jednocześnie uważał, że z władzą należy rozmawiać. Według niego bojkot nie był receptą na pokonanie tego systemu. Zastanawiam się czy w obecnych czasach bardzo mocno zmieniającego się świata byłby dalej tego samego zdania? Tego nie wiemy.

Jak wspominasz ostatnie lata życia Lecha?

RK: Kojarzą mi się z początkami gdańskiego Hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza. Z tego ostatniego, dość ciężkiego czasu dla Leszka, pamiętam prof. Joannę Pensonową i dziennikarzy „Samorządności”. Było z pewnością wielu innych. Każdy starał się pomóc w miarę swoich możliwości. Moją działką, jako córki fryzjerów było strzyżenie Leszka. Pamiętam, że był bardzo słaby, Wojtek odwiedzał go często. Ważnym wydarzeniem w tym czasie było wręczenie odznaki pieczęci Świętopełka Wielkiego klasy złotej w domu laureata przy ul. Długiej. Są dość znane zdjęcia z tego wydarzenia – jest tam Lech, Wojtek, Izabella Trojanowska, Maria Kowalewska i Józek Borzyszkowski. Później, w 1984 roku pogrzeb Leszka, na którym Wojtek ze względu na stan zdrowia nie mógł być. Pamiętam, że na tym pogrzebie byłam wspólnie z Ryszardem Ciemińskim.

Po śmierci przyjaciela pewną ideą Wojciecha i waszych wydawnictw – Kary Remusa, Arkuna i Oficyny Czec było wznowienie większości dzieł Bądkowskiego.

RK: Tak, myślę, że tutaj mocno widać ich przyjacielską relację i więź. W tym dziele uczestniczyła też córka Leszka – Sławina. Wydaliśmy sporo dzieł publicystycznych, historycznych, wspomnień wojennych, korespondencji, dramatów i opowiadań. Ulubioną książką Wojtka była Pieśń o miłosnym wieńcu.

Pamiętam, że Wojciech, który nie był osobą nadmiernie okazującą uczucia, wiele lat po śmierci Lecha Bądkowskiego, gdy go wspominał czynił to niejednokrotnie z dużym wzruszeniem. Nie przypominam sobie, aby działo się to w odniesieniu do innych osób. W zachowanej korespondencji obu przyjaciół znajdujemy wiele razy potwierdzenie tego stanu. Odnosząc się do historii ruchu kaszubsko-pomorskiego, Bądkowskiego lokował obok Floriana Ceynowy i Aleksandra Majkowskiego. Wspominał o nim jako o głównym ideologu tego ruchu drugiej połowy XX wieku.

RK: Tak było. Powtórzę, to było głęboka i piękna przyjaźń i wspólne działanie na niwie kaszubsko-pomorskiej.

Czy poza pamięcią zachowaliście jakieś pamiątki po Lechu?

RK: Wspomniany wcześniej prezent ślubny, wiele zdjęć i książki z wpisami Leszka. Jego korespondencję z różnymi osobami z naszego kręgu przekazałam córce Sławinie. Być może kiedyś znajdą się w jakiejś publikacji, ale kto dziś jeszcze czyta i pisze listy?

Bardzo dziękuję za rozmowę i wspomnienia o Lechu Bądkowskim.

 

Z Renatą Kiedrowską rozmawiał Andrzej Busler

 

 

Wręczenie odznaki pieczęci Świętopełka Wielkiego. Na zdjęciu: Lech Bądkowski i Wojciech Kiedrowski. Archiwum WK

Ślubny prezent podarowany przez Lecha Bądkowskiego. Fot. Andrzej Busler

 

Komentarze do wpisu (0)

Submit
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium